Oko wschodu [ODRA]

2015-01-23  16:12

Wschód (Czarne, Wołowiec 2014) to kolejna „podróżnicza” książka Andrzeja Stasiuka, ale myliłby się ten, kto by sięgnął po nią, pragnąc zakosztować wiedzy o egzotycznych krainach wschodniej Europy i Azji– bo jest to podróż zarówno tam, dokąd wiodą autora losowo dobierane drogi, jak i szlak po intencjonalnie wybieranych marszrutach własnej pamięci i wyobraźni związanych z rzuconym na okładkę hasłem.

"Wschód" Andrzej Stasiuk / xiegarnia.pl

Od tej podróży, jak się dowiadujemy na początku, odżegnywał się Stasiuk przez długie lata, czy może raczej ją odwlekał, jakby bojąc się zetknięcia z jej rezultatami; sam tak też bezpośrednio tłumaczy idee patronujące książce: pamięć dopomina się o swoje prawa.Jest to więc częściowo konfesyjna, częściowo rewizyjna wędrówka ku tym obszarom świata, z którymi wiąże tego „podróżnika” – w sposób nie zawsze bezpośredni – jego genealogia, wychowanie, domowa edukacja, ideowa indoktrynacja (czy przynajmniej jej wpływy). Warto pamiętać, że od pierwszych Murów Hebronu poprzez m.in. Opowieści galicyjskie, Zimę po niedawny Grochów pisarz powoływał w swojej prozie narratora, którego uważał za swojego reprezentanta, powiernika; traktował swoją osobę jako zasadniczy przedmiot analiz, refleksji, a także sprawdzianów praktycznych dokonywanych w życiu. I to z doświadczeniami wywiedzionymi z osobistej, rodzinnej i środowiskowej historii, z konkluzjami wyłonionymi podczas długotrwałej „kwerendy” w osobistym archiwum konfrontuje on swoje obserwacje, opinie, osądy towarzyszące przedsięwziętej wyprawie. Wyprawie do Azji, w tym do Rosji, która: weszła w moje życie, nim w ogóle zdałem sobie sprawę z jej istnienia.

Ta obecna wędrówka jest kontynuacją podejmowanych poprzednio przez Stasiuka inicjatyw podróżniczych – i twórczych. W niektórych poprzednich jego powieściach, zwłaszcza takich jakJadąc do Babadag, obszary eksplorowanego tu świata, leżące na peryferiach, przedpolach tego, co okaże się centrum i zarazem esencją Wschodu, stawały się dlań rubieżami jakiegoś upatrywanego tam „jądra ciemności”. Te pozamiejskie krainy dzisiejszej Ukrainy, Mołdawii, Węgier, Rumunii czy Albanii stanowiły w ujęciu narratora położony na krańcu współczesnego świata, pozostawiony przez cywilizację samemu sobie i zachowujący swą odwieczną tożsamość, niejako zastygnięty w czasie, ląd, opatrzony symboliczną pieczęcią „Babadag”; ląd lekceważony od dawna w światowych bilansach politycznych i gospodarczych, stanowiący wciąż łakomy kąsek dla niezaspokojonego w swojej ekspansji i żądzy dominacji centrum Wschodu, czyli Imperium. Jest to więc teraz przedsięwzięta podróż ku kresom tej ziemi i ku rudymentom tej kultury, w których to, co było, pozostało i trwa nadal, wzmocnione niegdyś wszechpotęgą carskiej Rosji, a potem zakonserwowane złowieszczymi i paranoicznymi siłami komunizmu. Choć, czytamy u Stasiuka, w Polsce nawet komunizm dostaliśmy nadpsuty. Przysłali go tutaj, gdy już było wiadomo, że nigdy nie zadziała… Co nie zmienia faktu, że tym nadpsutym okolicznościom ustrojowym zawdzięczał swój byt urodzony tu pisarz, który deklaruje, otwierając nową powieść: …wracam na Wschód, chociaż nigdy go nie opuszczałem, ponieważ tylko głupcom może się wydawać, że prawdziwe życie jest gdzie indziej. A prawdziwe życie zawsze jest tu, w samym środku…

Tymi słowami, podkreślającymi, gdzie jest dla niego ten „środek” prawdziwego życia, odpowiada Stasiuk podczas dyskusji z matką we wstępnym epizodzie Wschodu na jej zachęty, by wreszcie skończył z wycieczkami na wiadome peryferie i skierował uwagę na Zachód – żeby tam pojechał i wyrwał się z zaklętego czy przeklętego kręgu „Babadag”. – Mama, jak ja mam na Zachód jeździć? Z tej nadbużańskiej równiny?... Zdrajcę ze mnie chcesz zrobić? – tłumaczy, ale takie argumenty w rodzinnym sporze nie są kierowane jedynie do matki. W tym zasadniczym dla narracji wątku ideowym Stasiuk prowadzi dialog nie tylko z nią – lecz porusza temat naszej zbiorowej przynależności, tożsamości; wkracza w sedno pamiętnej debaty intelektualistów, badaczy, teoretyków i pisarzy dotyczącej statusu „Europy Środkowej i Wschodniej”, debaty, jaka ożywiała naszą scenę publiczną lat osiemdziesiątych i wczesnych dziewięćdziesiątych. Na rzeczy jest tu więc to, skąd przyszliśmy, gdzie jesteśmy, i co to dla nas znaczy teraz. Od tego spadku, genealogii, korzeni nam, żyjącym tu i teraz, twierdzi Stasiuk, nie uda się uciec (przynajmniej na razie) – chyba że wyrwiemy sobie kawał żywego mięsa, ale wtedy umrzemy z upływu krwi... Wraca w ten sposób do debaty o statusie tej części Europy, lecz, trzeba podkreślić, bez bezpośrednich akcentów polemicznych – choć przecież to z nim, z jego „zachowawczą” i bierną w tym sporze postawą, polemizowała kiedyś bezpośrednio Agata Bielik-Robson. Nie padają we WschodzieBabadag czyZimie ani w innych jego książkach słowa nawiązujące do tej polemiki, odnoszące się do zarzutów znanej filozofki, jak i nie ma śladów aluzji do teorii Milana Kundery o pro-zachodnim kursie naszego „środka” kontynentu, tak przemawiającej do wyobraźni politycznej Polaków w latach po stanie wojennym, dyskutowanej gorąco szczególnie pod koniec PRL-u. Lecz trudno nie dostrzec, że Stasiuk kieruje ostrze swoich wymówek i zarzutów nie tylko do matki. Aktualnie, w chwili, gdy otrzymujemy do rąk tę najnowszą powieść Stasiuka, i kiedy zastanawiamy się nad dalszym kształtem i rozwojem całej Unii Europejskiej – liczmany „wschodu”, „zachodu” i „środka” w tej wspomnianej debacie wyraźnie schodzą z agendy. Prawie nikt nie powołuje się już na dowody owej broniącej kiedyś naszej „zachodniej racji stanu” teorii Kundery, wyrażanej m.in. w słynnym eseju Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej. Notabene mieszkającemu w Paryżu – o czym warto pamiętać – uciekinierowi ‘68 roku z Pragi łatwiej było traktować Czechy i Polskę jako część „porwanego” przez macki wschodniej dyktatury Zachodu i uznawać wynalazek geograficzny „Europy Środkowej” za sztuczny twór. Dziwił się kiedyś takiemu zdecydowanie pro-zachodniemu stanowisku m.in. Alain Finkielkraut w Niewdzięczności (wyd. polskie Warszawa 2005), czemu stanowczy odpór dała na łamach wychodzącego wtedy tygodnika „Europa” wspomniana Agata Bielik-Robson. Pisała m.in.: Nam zdziwienie Finkielkrauta może wydać się dziwne: cóż bardziej oczywistego niż rozpoznanie Kundery, że oto żyjemy na skraju kultury zachodniej, która wciąż podlega korodującym wpływom „Rosji jako Anty-Zachodu” (…) Mieszkańcy Europy Środkowej, albo przynajmniej jej warstwa inteligencka, postrzegają swą „zachodniość” jako formację kruchą, wymagającą gigantycznego wysiłku konserwacji. Z takim nastawieniem wykształconej części społeczeństw po przełomie Solidarnościowym, po upadku berlińskiego muru i „aksamitnej rewolucji” w krajach byłego bloku socjalistycznego, zgadza się dziś większość dyskutantów wracających do tej kwestii. M.in. Maria Todorova, polemizując z mitem Mitteleuropy, stwierdzała w 2000 roku: Wydaje mi się, że diagnoza kulturowa jest poprawna: Europa Środkowa umarła. Simona Škrabec w książce Geografia wyobrażona (wydanej u nas przed rokiem w przekładzie z języka katalońskiego Rozalyn Sasor), pisząc o koncepcji Europy Środkowej, stwierdzała: Jest to pułapka ideologiczna zastawiona przez wielkie mocarstwa, ponieważ każdy wywód na temat Europy Środkowej, Wschodniej jest odzwierciedleniem bardzo starej zasady, jaką się one rządziły – divide et impera. Aleksander Kaczorowski w artykule zamieszczonym na łamach „Przeglądu Politycznego” (nr 126/2014), dając mu tytuł Europa wyobrażona, dowodzi, że koncepcja Środkowej Europy spoczywa głęboko w krypcie kapucynów (tej samej, w której Józef Roth pochował „starą Austrię”)Przywoływana już Bielik-Robson mocno podtrzymywała swe wyrażane wcześniej w cytowanym i innych tekstach poglądy, uważając w eseju Straceni inaczej: dziwni trzydziestoletni i ich kłopoty (zamieszczonym w tomie Romantyzm, niedokończony projekt. Eseje,Kraków 2008), że nad pokoleniem jej równolatków sprawowało pieczę oko Zachoduponieważ jesteśmy jego częścią  w co nikt z tej generacji nie powinien już wątpić. Ta kulturowa przynależność do Zachodu jest właśnie cechą, która wyróżnia obie generacje, byłych „pięknych” i nas (…) odniesienie do Zachodu stało się nie opcją, lecz imperatywem…

Stasiukowi jako członkowi rodziny, która za dziadkiem – jak za przywołanym tu we wspomnieniach Mojżeszem przeprowadzającym swój lud z „domu niewoli” – przeniosła się z Kresów do miasta „na prawą stronę Wisły”, głęboko obce zdają się takie opcje i imperatywy. Pozwoliłem sobie zacytować (niewielki) wybór opinii uczestników debaty o Środkowej Europie, by uzmysłowić sens i wagę rzuconego dużymi wersalikami na okładkę jego powieści hasła: „WSCHÓD”. Hasło to zostaje podbudowane w wątku sporu z matką prostymi, celnymi argumentami: Przecież jesteś mądra, a mówisz, jak te wszystkie psiuty z gazet, z telewizora: on nie lubi Zachodu, on jest antyzachodni, ten śmierdziel jeden. Naszą młodą liberalną demokracją gardzi i chce tutaj brudu i Tatarii jakiejś…

Oko Zachodu – tak zatytułowała Bielik-Robson wyżej cytowany rozdział swojego eseju. Na tę naoczną przynależność „pięknych i nas” do Zachodu autor Wschodu znajduje tylko taką ripostę: …oczy krwawią od tej zagłady krajobrazu. Wie co prawda, że nasze kraje przeobrażają się obecnie w ów pożądany niegdyś „wielki świat”, że spiesznie nadrabiają straty, goniąc za cywilizacją, ale on sam czuje, że to nie jest jego świat i stroni od tej wielkości na swoim szlaku. Podobnie jak czynił to wcześniej w Jadąc do Babadag w Kiszyniowie czy Bukareszcie – tak i w obecnej podróży ucieka odkolorowej zaćmy z blachy, plastiku, od gangreny trawiącej przedmieścia. …W Polsce identyfikuje się z przodkami i z cieniami wygnańców, których ciałami i krwią karmił się komunizm. Z tkanką narodu, który kiedyś ze Wschodu umknął – a nigdy nie znalazł gdziekolwiek schronienia i w gruncie rzeczy po dziś dzień jest cały czas w drodze, niby w pogoni…

W powieści Stasiuk kontynuuje tę ucieczkę „niby w pogoni”; ale i coraz mocniej umacnia się w wyrażanym już wcześniej, m.in. w Zimie, pesymistycznym przeświadczeniu, że jest to pogoń ku niczemu czy za niczym. Chciałby jeszcze pielęgnować naiwną wschodnią nostalgię – lecz tylko do czasu; coraz bardziej pojmuje, że Wschód to też grób… Pociąga go droga w przeszłość, to spotkanie z jej żywymi świadkami czy ożywionymi duchami, ale i zdaje sobie sprawę z tego, że tym, co go teraz najbardziej zajmuje, fascynuje i literacko inspiruje, jest doświadczanie pobliży tej „nicości”, obserwowana na żywo metodologia, najogólniej mówiąc, rozpadu. Nicość – to słowo niejednokrotnie pojawia się w narracji kilku powieści i opowiadań Stasiuka z ostatnich lat. W tomie Zima było to: Wszystko, co zatrzymało się w pół kroku i nie ma siły, ochoty ani pomysłu (...) co nie pozostawi po sobie śladów, wszystko, co spełniło się samo dla siebie i nie wzbudzi żadnego żalu, żałoby ani wspomnień... Tak, to mnie prześladuje, ta cała reszta, to istnienie, bez którego wszyscy mogą się obejść, ta zbędność, nadmiar, który nie jest bogactwem... Podjęta teraz wyprawa jest próbą dotarcia do najbardziej ukrytej prawdy bytu – z tą malutką śmiałą nadzieją, że gdzieś kiedyś, w plątaninie dróg i bezdroży tej podszywającej się pod metafizykę krainy wschodniej, uda się bodaj na chwilę podważyć wieczko nicości, dostrzec w błysku epifanii coś, co można by bodaj na swój użytek rozpoznać jako pocieszenie, wskazówkę wiodącą ku światełku w tunelu...

Nie bez kozery Stasiuk zabiera z sobą w drogę niczym Biblię jedyną książkę – Wykop Płatonowa, której lektura, niejednokrotnie ponawiana, potwierdza dramatyczne „naoczne” obrazy i dołujące doznania zaczerpnięte z teraźniejszości. Tu Czyklin wyszedł na wysoki ganek i zgasił lampę aktywisty (…) Dobrze wam teraz, towarzysze? – spytał. – Dobrze –odpowiedziano z całego Orgobu. Już niczego nie czujemy. Tylko proch w nas został. Woszczew leżał z boku i nijak nie mógł usnąć bez spokoju prawdy wewnątrz swojego życia. W końcu wstał ze śniegu i wszedł pomiędzy ludzi. – Witajcie! – powiedział uradowany do kołchoźników. – Jesteście teraz tacy jak ja. Bo ja też jestem nikim. To z Płatonowa, któremu wtóruje Stasiuk: Gdyby nie on, nigdy tutaj bym się nie wybrał, ponieważ nie wiedziałem wcześniej, że chodziło o unieważnienie kosmosu. Ta refleksja o „unieważnieniu kosmosu” dopada wędrowca na krańcach wschodniego lądu, w tragicznie wytrawionej wiatrami znad Ałtaju i Takla Makan drewnianej ruinie dawnego miasta Kosz-Agacz, wyglądającej jak tragiczna garść chrustu na przekór otchłani, domagającej się już zasypania tej mogiły, którą był świat.

Kiedy pod koniec powieści Stasiuk wraca po swoim azjatyckim rekonesansie do rodzinnych miejsc, zasiadając w dziś zamkniętej i zaniedbanej stacji kolejowej, z której udawał się jako dziesięciolatek na swoje pierwsze wędrówki, poddaje się i tu dotknięciom „nicości”, kiedy się rozgląda po pamiętanej okolicy: teraz nie ma tu nic, ani stacji, ani fabryki, a z tyłu widać nad nią w oddali nowe wieżowce. Niebo jest błękitne, ale on bez trudu wyobraża sobie, że i tych wieżowców nie ma – w końcu bardzo przypominają nicość. Nie było szans na przezwyciężenie losu. I wraca jak refren konkluzja o ontologii tego dziwnego imperium, które podbijało pustkę, by pozostawić po sobie nicość.

 Mieczysław Orski


----

Źródło: Miesięcznik Odra

Miesięcznik Odra jest dostępny w Empikach, wybranych kioskach RUCHu oraz w Dolnośląskim Centrum Informacji Kulturalnej, gdzie Odrę można nabyć w promocyjnej cenie 8 zł, natomiast archiwalne numery miesięcznika cenie 5 zł.


https://www.traditionrolex.com/30