My, Dolnoślązacy. Jak budować naszą tożsamość?

2014-02-28  13:00

Większość osób nie potrafi nawet zdefiniować, co to jest tożsamość lokalna. Czy to jest przywiązanie do regionu, czy kwestia urodzenia się w danym miejscu, a może utożsamiania się z nim tylko z tego względu, że jest naszym aktualnym miejscem życia i pracy? Dlatego trzeba o tym mówić - przekonuje Radosław Mołoń, wicemarszałek Dolnego Śląska. 

 

omega-seamaster.harperpainting.com omega seamaster replica

Rozmowa z wicemarszałkiem Radosławem Mołoniem

Lucyna Róg: Trzy lata temu zaczął pan akcję "Tożsamość Dolnoślązaków. Unia Wielu Kultur", czyli serię programów telewizyjnych i audycji radiowych o pierwszych powojennych mieszkańcach Dolnego Śląska. Dlaczego zdecydował się pan na mówienie o naszej tożsamości akurat w takiej formie?

Radosław Mołoń: Chciałem zacząć od drugiej strony. Nie od instytucji i placówek, ale od ludzi, bo to oni są dla mnie najważniejsi. Dlatego najpierw był cykl reportaży opracowany wspólnie z TVP Wrocław. To były wywiady z ludźmi, którzy w latach 40. i 50. przyjechali na Dolny Śląsk. Pokazywaliśmy reprezentantów różnych zawodów - od środowisk wojskowych i akademickich po robotnicze, w tym np. osoby, które odgruzowywały Wrocław.

Chodziło mi o to, żeby dotrzeć do tych ludzi i przedstawić ich postrzeganie - często z perspektywy dziecka - zmian, które tutaj zachodziły. Chciałem, byśmy pokazali, czy trudno było dostosować się do życia w nowej społeczności i ile ci ludzie pamiętają ze swoich pierwszych ojczyzn lokalnych. Czy ich namiastki próbowali przenieść tutaj, na Dolny Śląsk? Te osoby, czyli świadkowie historii, mówiły o swoich pierwszych mieszkaniach, nauce, pracy czy pierwszej miłości. Oni nie opisywali wydarzeń ustrojowych czy politycznych. Pokazywali te czasy ze swojej perspektywy. Według mnie to najcenniejsze. Powstały już trzy serie tych reportaży, a teraz szykowana jest kolejna. Będzie nieco inna, ale nie mogę jeszcze zbyt wiele na jej temat zdradzić
Vacheron Constantin Replica Watches
Podjęliśmy także współpracę z Radiem Wrocław, które przygotowało cykl audycji radiowych "Ocalić od zapomnienia". Dziennikarze przedstawiali w nich ludzi i ciekawe historie z Dolnego Śląska - nie skupiali się tylko na Wrocławiu, ale docierali nawet do najmniejszych miejscowości.

Ale poza audycjami i programami mieliśmy też konkurs w czerwcu ubiegłego roku - "Mój rodzinny album". Apelowaliśmy do młodych ludzi, by poszperali w swoich domach, w piwnicach i na strychach, żeby porozmawiali z dziadkami i wujkami i poszukali dokumentacji na temat swojej rodziny. Dzięki temu wydaliśmy Dolnośląski Kalendarz Społeczny, na który składały się fotografie Dolnoślązaków - ich śluby, wigilie czy praca, a także inne sytuacje z życia codziennego utrwalone na kliszy. Na jednym ze zdjęć jest nawet kobieta, która była ochmistrzynią u Henryka Sienkiewicza, a po wojnie widzimy ją podczas próby na scenie Opery Wrocławskiej. Wszystkie te fotografie są kapitalne, a za nimi kryją się niezwykłe historie.

Taka "akcyjność" jest ważna i potrzebna, ale to chyba jednak za mało, jeśli chcemy budować naszą tożsamość. Potrzebna jest praca u podstaw, bo według raportu Centrum Monitoringu Społecznego i Kultury Obywatelskiej aż 39 proc. badanych mieszkańców naszego regionu uważa, że nie istnieje coś takiego jak "tożsamość dolnośląska", a kolejne 35 proc. wolało nie odpowiadać na to pytanie, bo po prostu nie wiedziało.

- Większość osób nie potrafi nawet zdefiniować, co to jest tożsamość. Czy to jest przywiązanie do regionu, czy to jest kwestia urodzenia się w danym miejscu, czy może utożsamiania się z nim ze względu na to, że jest naszym aktualnym miejscem życia i pracy? Zgadzam się więc, że potrzebujemy więcej niż to, co do tej pory zrobiliśmy. Przed nami jeszcze wiele pracy. Sądzę nawet, że za późno się za to zabraliśmy, ale lepiej późno niż wcale.

Czy możemy zatem spodziewać się zajęć z młodzieżą, lekcji w szkołach?

- Mamy już za sobą podobne doświadczenia. Kiedy wyświetlaliśmy w Śląskim Okręgu Wojskowym dwa odcinki filmów powstałych w ramach akcji, postanowiliśmy zaprosić nie tylko weteranów, lecz także gimnazjalistów, którzy zajęli połowę sali. Nie byliśmy pewni, jak to się skończy, bo gimnazjum to trudny wiek. Młodzi mogli wyśmiać film albo uznać, że jest nudny, i przeszkadzać innym. Ale ich reakcja przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Przez 50 minut na sali była kompletna cisza. Tematyka ich zainteresowała i to było widać.

Czy po takich doświadczeniach urząd marszałkowski będzie więc chciał zachęcić szkoły albo nawet we współpracy z kuratorium oświaty i gminami wprowadzić do szkół zajęcia o historii Dolnego Śląska i naszych symbolach?

- Nie mamy prawa do tego, by wprowadzać coś do szkół, bo większość z nich nam nie podlega. Mamy nadzór jedynie nad szkołami policealnymi. Żeby więc zorganizować tak dużą zmianę, konieczne byłoby zaangażowanie Ministerstwa Edukacji Naukowej. Nie widzę na to większych szans. Poza tym nie chcę przeszkadzać i wprowadzać zamętu w szkołach w kwestii podziału godzin czy rozkładu lekcji. Taki manewr może nam się nie udać. Ale to nie oznacza, że jesteśmy w sytuacji bez wyjścia.

Być może uda się nam odpowiednie materiały edukacyjne rozesłać do szkół i zaproponować, by kilka godzin lekcyjnych np. wiedzy o społeczeństwie czy historii nauczyciele poświęcili tematyce Dolnego Śląska.

Skoro nie chce pan wchodzić do szkół, to może je pan zapraszać do siebie. Możecie organizować różnego rodzaju warsztaty czy lekcje historyczne dla zainteresowanych podstawówek, gimnazjów i liceów. Pewnie nie brakowałoby nauczycieli, którzy np. w ramach zajęć pozalekcyjnych czy godziny wychowawczej wybraliby się ze swoją klasą albo tylko z chętnymi uczniami na takie zajęcia.

- Urząd marszałkowski nie jest dobrym miejscem, by organizować tego typu spotkania, bo nie mamy do tego warunków. To, co możemy jednak zrobić, to zaapelować do gmin, które są odpowiedzialne za szkoły, i dostarczyć im wspomniane materiały w postaci przygotowanych przez telewizję i radio programów i audycji.

Według mnie nie powinniśmy narzucać, lecz proponować, bo nikogo nie można zmusić do tego, by zainteresował się Dolnym Śląskiem. A proponować możemy najróżniejsze rzeczy, np. możemy zachęcić szkoły, by zorganizowały u siebie różnego rodzaju tablice czy nawet salkę historyczną o dawnych mieszkańcach ze swojej miejscowości.

Edukować należy nie tylko dzieci. Z raportu Centrum Monitoringu Społecznego i Kultury Obywatelskiej wynika także, że Dolnoślązacy sądzą: "nie mamy wyraźnych cech charakterystycznych ani też symboli". W tej kwestii mamy więc sporo do zrobienia.

- Potrzebowalibyśmy do tego jednego symbolu, który jednoznacznie kojarzyłby się mieszkańcom regionu z Dolnym Śląskiem, ale na razie go nie mamy.

Próby już były, ale z misiem ślężańskim nie wyszło.

- Zwróćmy uwagę na to, że Wrocław też miał podobny problem i zajęło mu całe lata, zanim zaczął się ludziom kojarzyć z krasnalami. Zgadzam się z tym, że musimy dopiero wypracować rozpoznawalny znak Dolnego Śląska, ale musimy pracować także nad innymi kwestiami, które nas połączą. Może to będzie piosenka, na którą ogłaszamy teraz konkurs, kto wie? Trzeba próbować i eksperymentować.

 

Materiał jest częścią cyklu: "Tożsamość Dolnoślązaka - Unia Wielu Kultur" Gazety Wyborczej Wrocław, ukazującego się w Magazynie z Dolnego Śląsku. 

Materiał publikowany jest w ramach porozumienia zawartego pomiędzy Dolnośląską Kulturą i Sztuką i Gazetą Wyborczą we Wrocławiu. 

replica watches

Artykuł dostępny jest na stronie Gazety Wyborczej Wrocław: link. 

----

Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław

 
https://www.traditionrolex.com/30