"NA KAŻDY DZIEŃ" Tadeusz Parcej

fotografie 

organizator: Obornicki Ośrodek Kultury
partner: Obornicki Ośrodek Kultury
gdzie: OBORNICKI OŚRODEK KULTURY
kiedy: 2019-05-09 18:00
bilety: Wstęp darmowy
opis:

Czy czarno-białe może być barwne?

 

Zgodnie z prawdą można powiedzieć tak: wystawa fotogramów Tadeusza Parceja składa się z trzech części, przy czym dwie pierwsze zawierają prace czarno-białe, a trzecią wypełniają zdjęcia kolorowe. No dobrze, ale przecież czerń i biel to też kolory! Czy zatem fotografia czarno-biała, uzupełniona ich mieszanką, czyli szarością, może być barwna? Słownik Języka Polskiego mówi stanowczo, że nie, bo według słownikowej definicji „barwny” to „mający jakiś kolor (z wyjątkiem czarnego lub białego”. Na szczęście ten sam słownik dopuszcza też znaczenie przenośne słowa „barwny”, czyli „urozmaicony, ciekawy, efektowny”.  I w tym sensie czarno-białe fotogramy Parceja są bardzo barwne.

Dla znających dotychczasową twórczość tego artysty dzisiejsza wystawa jest do pewnego stopnia zaskoczeniem. Ale tylko do pewnego stopnia, ponieważ oglądając  pierwszą część ekspozycji („FotoGrafie”) widzimy wprawdzie efekty artystycznie nowe, ale teren poszukiwań i – by rzec górnolotnie – aksjologia są niezmienne. Dlatego nie straciła na aktualności opinia towarzysząca jednej z  wcześniejszych wystaw tego opolskiego fotografika:  „To, co stare, ułomne, nadwątlone zębem czasu, nie jest dla Parceja okazją do fotograficznego „znęcania się” nad obiektem, turpistycznego zachwytu tym, co dawno przestało być gładkie, błyszczące, banalnie ładne. Parcej - mistrz fotograficznego detalu dostrzega temat tam, gdzie fotograf goniący za efektowną atrakcyjnością widzi co najwyżej ponury dowód zaniedbań, resztki wymagające remontu, domagające się wyburzenia lub naprawy, bezużyteczne szczątki zmagań z czasem.”

Dla oglądającego fotograficzny akt kobiecy nie powinno mieć znaczenia nazwisko modelki. Na wystawie prac Tadeusza Parceja też chyba nie powinniśmy dociekać, jakiż to kawałek materialnej rzeczywistości pozował artyście do tych efektownych, abstrakcyjnych kompozycji. I wierzyć się nie chce, że te kunsztowne, wyrafinowane układanki linii, półcieni, plam, to sfotografowany przez Parceja kawałek zabrudzonego dachu wiejskiego przystanku autobusowego czy pęknięta szyba. Jakby fotografujący podglądał pozornie martwe przedmioty w czasie ich – ukrytej przed ludzkim okiem – działalności artystycznej w zakresie sztuk wizualnych. A jeśli trafiają się Parcejowi „modelki” z lepszego, mniej prowincjonalnego świata, to – jak w przypadku berlińskiego pomnika – patrzymy na obiekt z perspektywy mrówki, dla której (widziana z wysokości ludzkiego oka) prawie gładka faktura rzeźby jawi się jako tor przeszkód, pełen wypukłości i wgłębień, a dla nas jest to jakby odkrywanie nowej rzeźby we fragmencie rzeźby już istniejącej.

Teraz o wspomnianym wcześniej zaskoczeniu. Część druga i trzecia wystawy to Barcelona. Rzecz w tym, że Parcej, choć przemierzył już kawał świata i pewnie na prywatny użytek nie unikał tzw. pamiątkowych ujęć do rodzinnego albumu, to jednak naciskając migawkę aparatu w artystycznym celu – unikał turystycznego banału i miejsc do cna zadeptanych wycieczkową szarańczą obwieszoną sprzętem fotograficznym. To przecież z zapuszczonych dziś, trochę omijanych przez turystów i cywilizację wiosek i przysiółków na terenach dawnych kresów wschodnich Rzeczypospolitej, a dziś przynależnych Ukrainie, przywoził Parcej olśniewającej urody zdjęcia starych cmentarzy z krzyżami rzymsko-katolickimi i prawosławnymi, rozpadających się szop i resztek płotów nie mających teraz czego ogradzać, odchodzące w niepamięć i zatracenie ślady po Polakach zamieszkujących kiedyś te tereny. To także strony rodzinne przodków Parceja, jego rodziców po II wojnie światowej przygnał stamtąd do opolskiego Tarnowca jałtański wyrok.

A tu proszę – Barcelona, niemal turystyczny pępek świata, a na dodatek pępek pępków, bo obiekty zaprojektowane i wykonywane przez Antonio Gaudiego, czyli banalniej nie można. Więc zobaczcie, Państwo, jak sobie interesująco Tadeusz Parcej poradził z miejscami, które obfotografowywały miliony zwiedzających (druga część wystawy zatytułowana „Zawsze gotowi”). Jak kominom wentylacyjnym na dachach kamienic Casa Mila i Casa Batllo odebrał jeden ze znaków firmowych Gaudiego, czyli kolorystyczne szaleństwo, i zamiast fantazyjnych wywietrzników – patrzymy na groźne sylwetki przypominające „Terakotową armię” chińskiego cesarza Qin Shi, która po jego śmierci miała pomóc w zdobyciu władzy w zaświatach.

Wnętrze barcelońskiej bazyliki Sagrada Familia (część trzecia wystawy, zatytułowana „Jaśnie światło”) Antonio Gaudi wypełnił kolorowym światłem witraży, ale na fotogramach widać, jak to nieruchome przecież wnętrze, zależnie od położenia Słońca, zdaje się być w ruchu wywoływanym siłą ludzkich spojrzeń. Świątynia ta, w zamyśle Gaudiego,  miała być uosobieniem Natury, tego wielkiego dzieła Boga. Patrząc na prace Parceja, pokazujące świątynię pełną radosnego, pogodnego światła, warto nie zapominać, że pełna nazwa tej bazyliki zaczyna się od słów „Templo Expiatorio…”, czyli „Świątynia pokutna…”

 

Marian Buchowski

https://www.traditionrolex.com/30