Jak balet, to tylko w Operze

2014-09-25  12:38

W nowy sezon, Opera Wrocławska, wkroczyła dumnym krokiem, prezentując widzom dwie premiery: przygotowane z rozmachem  widowisko „Rigoletto” na Zamku Topacz oraz dwa spektakle baletowe: „Ognistego Ptaka”  i „Cudownego Mandaryna”, oba w oryginalnej oprawie muzycznej. 

Scena z baletu "Ognisty Ptak" / źródło: Opera Wrocławska

Kto spodziewał się klasycznego baletu, na pewno się zdziwił, bo zarówno choreografia jak i scenografia obu przedstawień dalekie były od klasyki. Reżyser obu spektakli, Robert Bondar, już na konferencji prasowej zapowiadał, że jego inscenizacje różnić się będą od klasycznych wersji baletów.

Mityczna walka dobra ze złem

Gdy tylko gasną światła i rozbrzmiewa muzyka, na scenie, na naszych oczach, zaczyna kreować się postać Ognistego Ptaka, niezwykłego stworzenia, walczącego ze złem. Istoty na poły mitycznej i baśniowej, w całości powstałej z sennego marzenia, wyrosłej jakoby z kart książki dla dzieci. We wrocławskiej wersji nie znajdujemy się jednak w ciemnym lesie, a w dwudziestowiecznym szpitalu, w którym rolę Kościeja gra główny chirurg, biedną carównę uosabia rudowłosa pielęgniarka, a Iwana natomiast… mały chłopiec, we śnie zamieniający się w dorosłego młodzieńca, walczącego z niegodziwym personelem medycznym. Bondar świetnie oddał klimat smutnego, pogrążonego w ciemnościach starego budynku, w którym przyszło chorować małemu chłopcu. Ale „Ognisty Ptak” to nie tylko dynamicznie zmieniająca się, a zarazem spójna scenografia oraz dobra gra wrocławskiego zespołu baletowego, ale także wspaniała historia okraszona jeszcze lepszą muzyką Igora Strawińskiego. Historia, z której widza wyrywa tylko dzwonek na przerwę.

Noc, pożądanie i śmierć

 W „Cudownym Mandarynie” przenosimy się w inną rzeczywistość – mroczny, niebezpieczny świat rodem z „Gangów z Nowego Jorku”; do brudnych slumsów i do życia młodych ludzi bez perspektyw. Miejscem akcji tego jednoaktowego utworu jest maleńkie mieszkanie, w którym grupa młodocianych przestępców poluje na spragnionych kobiecego ciepła mężczyzn. Trzech chłopców i jedna wykorzystywana przez nich dziewczyna, dwóch śmiałków, którzy obrabowani i pobici znikają w ciemnej nocy i jeden cudowny Mandaryn, który początkowo oporny na wdzięki nastolatki, stopniowo jej ulega, pałając do niej pożądaniem. Na scenie widzimy grę ciał, erotyczny taniec, w który w równym stopniu angażują się obie strony, popis baletowych umiejętności wrocławskich artystów. I mimo że Mandaryn co i rusz zostaje ukatrupiony, to siła jego namiętności nie ginie, a on sam nie spocznie, dopóki nie posiądzie dziewczyny. Nic dziwnego, że po premierze spektaklu w 1926 roku, nie chciano dopuścić do jego ponownego wystawienia. Świetnie skomponowany thriller Béli Bartóka w wersji Opery Wrocławskiej, to przedstawienie, które warto było zobaczyć.

Kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa

Nie da się ukryć, że baletowa premiera w Operze Wrocławskiej, była swoistym eksperymentem, zarówno pod względem formy, jak i reakcji samych widzów, przyzwyczajonych do wielkich, operowych historii. Twórcy spektaklu wyszli jednak z wyzwania obronną ręką, prezentując fanom opery ucztę bez słów, w całości opartą na doznaniach wizualnych, których wielką część grała klasyczna muzyka współczesna - w swoim najlepszym wydaniu.  

https://www.traditionrolex.com/30