TIFF – legalna pigułka o ogromnej mocy

2014-09-11  10:45

Nierzeczywista rzeczywistość, trochę mroku, genetyczna deformacja, krzywe spojrzenia, mnóstwo światła i wojna w Iranie. Wszystko to na raz, zaledwie w ciągu jednej doby. Czwarta edycja Festiwalu TIFF zgromadziła miłośników fotografii, którzy sporymi grupami przemieszczali się miedzy kolejnymi galeriami.

 best replica watches

Osobiście raczej niechętnie podchodzę do wszelkiego rodzaju „maratonów sztuki”. Oglądanie kilku filmów z rzędu Woddy'ego Allena, słuchanie wielu zespołów podczas przeglądów muzycznych lub zaliczenie wszystkich wystaw podczas Nocy Muzeów przede wszystkim jest męczące. Po dwóch godzinach całość zlewa się w jedną masę, pozbawiając głębszych refleksji czy możliwości kontemplacji sztuki. Jest jednak, przynajmniej według mnie, jeden wyjątek – Trochę Inny Festiwal Fotografii. Uczestniczę w nim po raz czwarty i stwierdzam, że w tym przypadku nie dostaję zadyszki biegacza – choć „śmiganie” między galeriami można trochę poczuć w nogach. Nie wiem do końca dlaczego tak jest, ale w przypadku TIFFu kondensacja wrażeń wizualnych jest ożywcza niczym witaminowa pigułka.

Pierwszą pigułkę zaaplikowałem w Muzeum Współczesnym Wrocławia. Najpierw otwarcie, przemowy i podziękowania, a potem jazda maksymalnie zatłoczoną windą na piąte piętro. Schron, w którym mieści się muzeum, jest niesamowity na każdym poziomie. Jednak „piątka” ma zawsze unikalny klimat. Okratowane boksy, punktowe, ostre światło, półmrok – taki anturaż doskonale nadawał się na wystawę główną TIFFu. W zakamarkach rozwiesiła się czołówka światowych fotografików, skupionych w ramach kolektywu artystycznego – Grupy AMprojects. Ogólnie rzecz biorąc – było mrocznie, a wszystko dzięki działającym na wyobraźnie fotosom Daisuke Yokota z Japonii, Ester Vonplon ze Szwajcarii, Hansa Christiana Schinka z Niemiec i Gerta Jochemsa z Belgii. Oglądając zdjęcia niewyraźnych postaci, miało się wrażenie, jakby drżały – z zimna, ze strachu? Bukiety kwiatów były jak umarłe, mimo że powinny cieszyć oko swoją żywotnością. Portrety sprawiały wrażenie zahibernowanych. Słoneczność afrykańskiego krajobrazu wyglądała jak zamarznięta pustynia. Przedziwne to były obrazy... Sposób naświetlania, wydłużone czasy, były tylko techniką robienia zdjęć. Istotę stanowił jakiś nieuchwytny niepokój, lęk... Tak jakby oglądać świat po własnej śmierci. Mocne, czasem wstrząsające. 

Nastrój odrealnienia przemienił się dwadzieścia minut później w zaskoczenie. „Dlaczego one tak na mnie krzywo patrzą?” - pomyślałem wchodząc na kolejny wernisaż w galerii Shopiq przy ul. Świętego Antoniego. Znów poczułem się nieswojo. Na zdjęciach piękne kobiety, modelki, doskonale uczesane, ubrane, ale za każdym razem z jednym felerem – a to zmrużone oko, a to białka zamiast źrenic, a to jakiś krzywy uśmiech. Postanowiłem sięgnąć do źródła, zapytałem – o co  w tym wszystkim chodzi Tatianę Pancewicz, autorkę zdjęć.

- To jest wystawa... najgorszych zdjęć – wyznała fotografka podbijając dramatyzm tajemniczym uśmiechem. - Robię dużo zdjęć modelkom, ale teraz wybrałam te, które zwykle się odrzuca, na których coś nie wyszło, wtedy gdy dziewczyna mrugnęła, zrobiła jakiś dziwny wyraz twarzy. Aparat rejestruje ulotną chwilę, której nawet nie zauważymy, a efekt jest zdumiewający.

Rzeczywiście zdumiewające – szczególnie w połączeniu z atrakcją okołowystawową, czyli... pizzą. W trosce o kondycję osób biegających od wystawy do wystawy, właściciele galerii zafundowali pizzę pieczoną na miejscu w przeszklonej ciężarówce. Pomysł naprawdę trafiony.

Dobrze, że do kolejnej wystawy był jakiś kwadrans, a posiłek zdołał się nieco przetrawić, bo przy niektórych zdjęciach można było dostać torsji. W Entropii wisiały fotografie, które kompletnie nie powstały z myślą o sztuce. Zrośnięte głowami ptaki, koń bez nóg, czaszka łosia z ogromnym porożem. Wszystkie zdjęcia powstały w latach 20. i 30. ubiegłego wieku – ich autorem był Wiesław Rakowski, pracownik poznańskiego ogrodu zoologicznego. Tworzył w zasadzie dokumentację naukową, fotografował anomalie, ale też zachowania zwierząt. W tamtych czasach nie miało to żadnego charakteru artystycznego, co najwyżej było ciekawostką, sensacyjką dla ludzi, którzy z chęcią oglądali różnego rodzaju „dziwolągi”. Pomyślałem – jaki sens ma pokazywanie starych zdjęć zwierząt? Po chwili stwierdziłem, że gdybym nie wiedział, skąd pochodzą fotografie, stwierdziłbym, iż jest to jakaś wstrząsająca wizja młodego artysty. Zaskakujące w tej wystawie jest to, jak bardzo zmienił się kontekst.

- Po dziewięćdziesięciu latach zdjęcia nabierają innego znaczenia – mówił Michał Sita, który dokonał wyboru na wystawę w Entropii. - Uzyskały potencjał do opowiedzenia szerszej historii niż proste fakty. Naukowy i rozrywkowy charakter przestał był aktualny. Obrazy nabierają swoistego, artystycznego wymiaru.

No tak, wszystko się zmienia – pomyślałem. Może kiedyś instrukcja obsługi miksera zacznie być poezją, a zdjęcie gaśnicy nabierze głębokiego, artystycznego wymiaru? I nie piszę tego z przekąsem – wierzę, że tak może się kiedyś stać.

Następny celem było Mieszkanie Gepperta i pigułka o podwójnej mocy. Dwie wystawy debiutantów – kompletnie odmienne pod każdym względem. Wawrzyniec Kolbusz sfotografował wojnę – ale nie jakąś „na czasie”, tylko dość odległą. Jego zdjęcia pokazują aspekty konfliktu iracko – irańskiego z lat 80-tych ubiegłego wieku. Widzimy kobiety z plastrami na nosie, zdewastowane domy oraz symulację zniszczeń instalacji nuklearnych. Zaskakujące i interesujące. Trochę reportażu, trochę sztuki, trochę dokumentu. 

Natomiast w pokoju obok... nie było zdjęć. Nie – nikt ich nie ukradł, a autor Łukasz Filak zdążył zamontować swoją ekspozycję. Według mnie – właśnie ta wystawa wpisuje się najlepiej w ideę trochę innej fotografii. Zdjęć nie było, było za to mnóstwo światła. Z jednej strony dominowała ogromna, jasna plansza, z drugiej... krzywe zwierciadło. A obok pomieszczenie z otworem w ścianie – można było zobaczyć jak działa kamera obscura. Ciężko opisać samo światło – wrażenie jednak było bardzo przyjemne, czasami zabawne.

TIFF trwał całą dobę – sporo czasu zajęło oczywiście imprezowanie z artystami podczas after party w Niskich Łąkach. Niektórzy wytrwali całą dobę, niektórzy nawet dwie - aplikując jedyne legalne pigułki pobudzające w postaci wspomnień z tak wielu odmiennych wystaw. Następny maraton za rok – z pewnością po raz kolejny pobiegnę.

Tekst i foto – Robert Włodarek