O Gorejącym krzaku i swojej Pradze mówi Agnieszka Holland

2014-01-18  17:00

Po premierze Gorejącego krzaku na 5. Nowojorskim Festiwalu Filmowym odbyło się spotkanie z Agnieszką Holland. Sala Walter Reade Theater w kompleksie Lincoln Center w sobotnie słoneczne, jesienne popołudnie była pełna.

Po premierze Gorejącego krzaku na 5. Nowojorskim Festiwalu Filmowym odbyło się spotkanie z Agnieszką Holland. Sala Walter Reade Theater w kompleksie Lincoln Center w sobotnie słoneczne, jesienne popołudnie była pełna. Wśród publiczności przeważali Amerykanie, zdecydowanie młodzi. Spotkanie prowadził Kent Jonem, krytyk filmowy i reżyser, nowy kierownik artystyczny festiwalu.

Agnieszka Holland: Przebywałam w Pradze od 1966 do 1971 roku. Kiedy przyjechałam tam zaraz po moim magisterium, byłam jak dziecko, niewinne, choć do pewnych granic. Nigdy później nie byłam tak sprytna. Ale i niedoświadczona. Praga dla mnie była inicjacją. Wszystko, co się tam zdarzyło, działo się po raz pierwszy w moim życiu.

Wszystko tam mnie szokowało, ponieważ nie spodziewałam się, że to kraj tak odmienny od Polski. Języki polski i czeski są bardzo podobne, więc po kilku miesiącach byłam w stanie się porozumiewać. Ale mentalność Czechów, ich poczucie humoru, ich podejście do świata, do związków między ludźmi było trochę inne. Fascynowało mnie i bardzo szybko je polubiłam. Polskę od Czech różniło to, że stalinizacja tu się jeszcze nie skończyła: cenzura, mentalność ludzi, wykształcenie nadal było niemal takie, jak w czasach stalinowskich. Bardzo niewiele publikowano wtedy literatury współczesnej, głównie nadal pisarzy realizmu socjalistycznego. Nagle zdałam sobie sprawę, że wiem znaczniej więcej niż moi koledzy czy większość z moich profesorów. Bowiem w Polsce proces destabilizacji zaczął się wcześniej, po roku 1956. We wczesnych latach sześćdziesiątych w Polsce to, co do niedawna uważano za literaturę antykomunistyczną, było już w dużej części opublikowane, mieliśmy dostęp do zachodniej literatury i filozofii. Kiedy poznałam Milana Kunderę, wykładał historię literatury dla studentów pierwszego roku na wszystkich kierunkach – reżyserów, scenarzystów, operatorów – i dla wszystkich, z wyjątkiem mnie, Polki, to, o czym mówił, było szokujące. Kundera był fascynującym mężczyzną i wspaniale mówił. Wszystkie studentki były w nim zakochane.

Zatem najpierw zaakceptowałam tę kultury i tradycję – inną, znacznie bardziej demokratyczną niż w Polsce. W Polsce od razu można było rozpoznać, kto jest artystą, profesorem, a kto robotnikiem. W Czechosłowacji praktycznie nie było różnicy. Wszyscy siedzieli w tych samych hospodach, barach i restauracjach i pili piwo, ubrani tak samo, nie dało się rozróżnić, kto jest kim. Naprawdę ceniłam tę równość. Wtedy też spotkałam mojego przyszłego męża. Ale wcześniej, zanim go spotkałam – jak by to ująć? – zbierałam doświadczenia z innymi mężczyznami, czarnoskórymi i białymi… To wisiało w powietrzu, czas rewolucji, także seksualnej. Seks był jedną z tych rzeczy, w której można było wyrazić osobistą wolność.

W styczniu 1968 nastąpiła zmiana sekretarza centralnego komitetu partii komunistycznej. Dubček był Słowakiem, nie Czechem, pochodził więc z mniejszości narodowej, i z biedniejszej części kraju, co było nowością… Pamiętam, że nie interesowałam się jeszcze tymi zmianami politycznymi. Pochodzę z komunistycznej rodziny. W domu ciągle dyskutowano na temat zmian w partii: czy ten członek komitetu centralnego będzie bardziej postępowy, czy nie… Zawsze czułam, że to nie ma znaczenia i że to wszystko jest jedna wielka bzdura: oni wszyscy są gangsterami, a ja jestem szlachetną artystką… Nie obchodziło mnie to.

A więc kiedy doszło do zmiany w 1968 roku w Czechosłowacji, praktycznie ją ignorowałam. Może przez jakieś trzy miesiące. W tym samym czasie trwały już rozruchy studenckie w Polsce… Wielu z moich przyjaciół, zaangażowanych w nie, aresztowano w czasie demonstracji. W tym samym czasie rozpoczęła się w Polsce marcowa nagonka antysemicka, sterowana przez Komitet Centralny PZPR i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Kiedy te informacje dotarły do mnie, zrozumiałam, że dzieje się w naszych krajach coś niezwykłego. I zorganizowaliśmy w Pradze studencki ruch poparcia dla polskich wydarzeń. Zaczęła się moja aktywność w czeskim i słowackim akademickim ruchu opozycyjnym. Trwało to około sześciu miesięcy. Kundera opisał to potem w Karnawale młodości. Ale tak naprawdę nikt nie rozumiał, co musieliśmy przejść. Przy czym Breżniew dobrze wiedział, na co można pozwolić Czechom, a na co nie. Ten wirus wolności był niebezpieczny dla komunistycznego bloku, więc, jak wiadomo, użyto czołgów, aby go zatrzymać. 21 sierpnia. To zaszokowało wszystkich. Byli tak zaangażowani w świętowanie wolności, że nie zauważyli.

Kent Jones: Czy pani również była zaszokowana?

– Tak, kompletnie zaszokowana. W każdym razie szybko zrozumiałam, w jakim kierunku idą te sprawy polityczne. Było to bardzo smutne. Miałam nadzieję, że opozycja wobec nowej stalinizacji będzie w Czechosłowacji mocniejsza. Na początku wyglądało na to, że wszyscy zjednoczą się w ambicji zachowania wolności. Ale w ciągu kilku miesięcy stało się jasne, ku czemu to zmierza. Ludzie się otrząsnęli. To był ten moment, w którym Jan Pałach zdecydował, że koniecznie trzeba wstrząsnąć narodem.

Nie byłam w Pradze w tym tragicznym momencie. Pojechałam do Polski na Boże Narodzenie i zabrano mi paszport. Nie mogłam więc wrócić do Pragi. Ponieważ jednak mój mąż, kolega ze studiów, był Czechem, po niecałych dwóch miesiącach – wydawało mi się to wiecznością – pozwolono mi na wyjazd. Wróciłam tydzień lub dwa po pogrzebie Palacha. Wielu ludzi wciąż było poruszonych jego śmiercią, a wielu moich kolegów ze szkoły filmowej dokumentowało wydarzenia na taśmie filmowej. To ich zdjęć użyłam częściowo w filmie – w scenach pogrzebu i demonstracji. Ale kiedy, niewiele później, młody uczeń Jan Zajíc podpalił się w proteście, jego tragiczna śmierć przeszła bez echa. Rząd i media nie chciały nadać sprawie rozgłosu i informacje o niej opublikowano tylko w kilku gazetach. Było to szokujące i obudziło. To do reszty zniszczyło moje złudzenia. Ludzie zachowywali się tak, jakby mówili: wystarczy, uczciliśmy śmierć Palacha, ale jeśli walka o wolność oznacza, że musimy dokonywać tak ekstremalnych wyborów, wolimy nie mieć wolności, ale żyć. To przyspieszyło proces rezygnacji.

– Ton filmu bardzo mnie poruszył. Film obejmuje ogromną przestrzeń czasu i emocji. I robi to świetnie. Także sposób, w jaki pani przywołała uczucia i atmosferę tamtych lat, jest poruszający i przygnębiający, prawie mogliśmy oddychać tamtym powietrzem. Detale, wnętrza, ludzie…

– Po prostu pamiętam ten czas bardzo dobrze. A młody pisarz, Štěpan Hulík, który napisał scenariusz, miał wręcz niewiarygodny instynkt, pisząc o tamtych latach. W pewnym momencie zaczęłam żartować, że prawdopodobnie jest reinkarnacją kogoś, kto wtedy żył, kto poznał doświadczenie „normalizacji” – komuniści perwersyjnie nazywali owe dwadzieścia lat czasem „normalizacji”, chociaż nie było w nim niczego normalnego. To była dla mnie niesamowita lekcja o człowieczeństwie. Natychmiast zainteresowałam się tą historią, ponieważ przedstawiała anatomię tego procesu: na pozór wydawał się łagodny, ale ciągły polityczny ucisk miał ogromny wpływ na ludzi, łamał ich życie i charaktery, moralnie korumpował ich do tego stopnia, że właściwe przestawali być sobą. Ale wszystko toczyło się dalej, a opór trafił jakby do szarej strefy, stał się czymś, czego należy się wstydzić i ukrywać to. Wielką tajemnicą dla mnie zawsze było, w jaki sposób w tym społeczeństwie, tak solidarnym w rezygnacji, niektórzy ludzie poszli w odwrotnym kierunku, znaleźli w sobie odwagę, walczyli z głupotą i niesprawiedliwością, robiąc rzeczy totalnie irracjonalne. W Polsce tacy ludzie mieli poparcie dużej części społeczeństwa. W Czechosłowacji nie. Była ich garstka i kiedy rozmawiałam z kolegami reżyserami, którzy nie byli w opozycji, okazywało się, że oni sami z oburzeniem występowali przeciwko takim ludziom, jak Havel czy Bureszowa, wytykających ich słabość. Nie byli więc przeciwko rządowi, Husákowi i reszcie, ale przeciwstawiali się bardzo agresywnie kolegom, którzy walczyli o wolność.

– Dlatego ostatnie ujęcie bohaterki (adwokata w procesie obrony decyzji Palacha) obejmującej swoje dzieci jest tak mocne…

– Tak, ona była jedną z tych nielicznych, którzy przeciwstawiali się systemowi. Niczym pierwsi chrześcijanie.

– Kiedy postanowiła pani pokazać w filmie wydarzenia roku 1989?

– Miałam taką koncepcję od samego początku. Ta historia potrzebowała szczęśliwego zakończenia. Na dodatek sama to przecież przeżyłam. To szczęśliwe zakończenie, cud, którego nikt z nas nie oczekiwał. W pierwotnej wersji było to zmontowane jako krótsza sekwencja, ale rozrosła się, kiedy HBO zdecydowało się sfinansować film. Swoją drogą, nigdy wcześniej tego nie robili. Wspaniale, że nam zaufali i w efekcie powstał miniserial. Była to dla mnie chyba najbardziej szczęśliwa produkcja w ciągu ostatnich dziesięciu czy nawet więcej lat. Każdy był niezmiernie oddany i pracowano z ogromną motywacją. Aktorzy, producenci, cała ekipa filmowa.

– Czy wcześniejsza praca dla amerykańskiej telewizji pomogła pani w pracy nad tym serialem?

– Oczywiście. Nie pracowałam zbyt wiele dla telewizji, ale szczególnie Wire nauczył mnie rzemiosła telewizyjnego. Budowania napięcia, nawet gdy w grę nie wchodzi klasyczna struktura narracji. A ponieważ pokazywaliśmy ten film na wielu festiwalach, przekonałam się, że widzowie uważnie śledzili tak długi obraz. To dla mnie jako reżysera ogromna satysfakcja.

 

Spisała i przełożyła Małgorzata Pospiech

 

 Więcej w styczniowym numerze miesięcznika "Odra"

 

----

Źródło: Miesięcznik Odra

Miesięcznik dostępny jest w emipkach, wybranych kioskach RUCHu oraz w Dolnośląskim Centrum Informacji Kulturalnej, gdzie Odrę można nabyć w promocyjnej cenie 8 zł, natomiast archiwalne numery miesięcznika w cenie 5 zł.

https://www.traditionrolex.com/30