Wałbrzych: jaki jest 20 lat po węglu i z nową strefą?

2014-04-22  11:01

Nie ma chyba drugiego miasta w naszym kraju, które tak dotkliwie jak Wałbrzych odczułoby skutki transformacji systemowej. Ratunkiem miała być strefa ekonomiczna. Pomogła, ale nie aż tak, jak początkowo zakładano.

 
W 1990 r. mieliśmy w Polsce 70 kopalni węgla kamiennego zatrudniających 430 tys. osób. Kiedy socjalistyczną gospodarkę planową zaczęła zastępować wolnorynkowa, szybko okazało się, że polskie górnictwo nie jest przygotowane do nowych warunków. Konieczne były reformy. 

- Marnowaliśmy ogromne ilości węgla, produkując energię elektryczną i cieplną, bo zbyt duże straty powstawały podczas jej przesyłania. Dużo węgla zużywało też samo górnictwo, bo sięganie do coraz głębszych pokładów surowca wymagało zastosowania mocniejszych urządzeń i większej ilości sprzętu, a to zwiększało zużycie energii - przypomina badacz i historyk Adam Frużyński w książce "Kopalnie węgla kamiennego w Polsce". Polskie górnictwo potrzebowało zmian, ale to w jakim kierunku powinny pójść, nie było wcale oczywiste. 
 
best replica watches

System naczyń połączonych

Na skutek reform ekonomicznych w latach 1991-92 produkcja krajowa spadła o ok. 30 proc., a to pociągnęło za sobą także zmniejszenie zapotrzebowania na węgiel kamienny i w efekcie jego nadprodukcję. Jednocześnie wzrosły ceny różnych usług i materiałów wykorzystywanych przez górnictwo. Kopalnie stale się zadłużały.

Nadprodukcja węgla stawała się coraz poważniejszym problemem, dlatego Ministerstwo Przemysłu podjęło w końcu decyzję: likwidujemy kopalnie. Na pierwszy ogień poszły trzy wałbrzyskie - najpierw "Victoria", potem "Thorez" (znany także jako "Julia"), a następnie "Wałbrzych" i w kolejnym roku "Nowa Ruda".

Wałbrzych był wówczas ogromnym ośrodkiem przemysłu węglowego. Od lat mocne były tam także branże włókiennicza i ceramiczna, ale to kopalnie i przedsiębiorstwa górnicze zatrudniały najwięcej ludzi. 

- Pracowało w nich dwadzieścia kilka tysięcy osób, podczas gdy całe miasto liczyło około 135 tys. mieszkańców - przypomina Roman Szełemej, prezydent Wałbrzycha, który wówczas pracował na pół etatu w górniczej przychodni przy kopalni "Victoria". 

Trzeba bowiem pamiętać, że z kopalni żyli także inni - choćby placówki obsługujące górników i ich rodziny, takie jak przychodnie, domy kultury, ośrodki sportowe, żłobki i przedszkola, ale także sklepy, w których pracujący pod ziemią i ich żony robili zakupy, itd. To był system naczyń połączonych.

Jednocześnie jednak wałbrzyskie kopalnie należały do tych, w których wydobycie należało do mało zyskownych. Warunki geologiczno-górnicze były tam bardzo niekorzystne: kopalnie miały wąskie i niskie korytarze, w które trudno było wjechać maszynom, pokłady o kilkudziesięciocentymetrowej miąższości, a do tego wysokie stężenie dwutlenku węgla i metanu. Węgiel wydobywało się tu kilka razy drożej niż w Katowicach. Dlatego gdy przyszło do ograniczania produkcji węgla, wybór kopalni do zamknięcia był dla resortu prosty.

- O tym, że nasze kopalnie mają być zamykane ze względu na bardzo trudne warunki wydobycia, mówiło się przez wiele lat - mówi Roman Szełemej. - Ten wątek często powracał, ale jednocześnie powszechna była teza, że nasz węgiel jest wyjątkowy ze względu na wysoką kaloryczność antracytu. Słyszeliśmy, że mamy tu jedyne takie pokłady w Polsce i że na węgiel z Wałbrzycha i Nowej Rudy zawsze znajdą się nabywcy, choćby był nie wiadomo jak drogi. Dlatego likwidacja wszystkich pięciu kopalń w naszym mieście była niespodziewana, a już absolutnie nikt nie wyobrażał sobie wtedy, jakie skutki społeczne i gospodarcze to wywoła. Nie było rzetelnej analizy, co będzie się działo z ludźmi, którzy żyli z pracy w kopalniach i ze współpracy z kopalniami. Cała ta sytuacja dodatkowo rozegrała się w atmosferze wczesnych lat 90., gdy wszystko w Polsce wydawało nam się łatwe. Być może dlatego odbyło się to zbyt szybko, pochopnie i bez przygotowania. 
 
Richard Mille Replica

Skutki odczuwalne do dzisiaj

- Dla wielu ludzi likwidacja kopalni to był prawdziwy dramat - opowiada Rozalia Hermańczyk, która pracowała w kadrach "Victorii", a gdy zapadła decyzja o zamykaniu kopalń, zajęła się pomaganiem górnikom w powołanym wtedy przy zakładzie biurze pracy. - Pracujący w górnictwie przez lata przyzwyczaili się do dobrych pensji, trudno więc było im zaakceptować nową sytuację, w której mieli zarabiać dużo mniej. A pracy przecież brakowało. Trzeba też pamiętać, że wiele rodzin utrzymywało się z pensji górnika - żony nie pracowały zawodowo, bo zajmowały się domem i wychowaniem dzieci. Gdy więc głowa domu straciła pracę, bezrobotna była nie jedna, a dwie osoby, które nagle musiały znaleźć zatrudnienie, by móc się utrzymać, bo z jednej niegórniczej pensji to było trudne.

W przykopalnianym biurze pracy Rozalia Hermańczuk razem z dwiema innymi osobami w pierwszej kolejności kierowała do nowych miejsc pracy tych, którym zostało ledwie kilka lat do emerytury. Ci w miarę możliwości przenosili się m.in. do kopalni KGHM w Lubinie. Najtrudniej było z osobami, które przepracowały kilkanaście lat pod ziemią, ale były za młode na emeryturę, a jednocześnie nie tak młode, by chcieć się przekwalifikować.

- Część wyjeżdżała do pracy w zagranicznych kopalniach. Inni zakładali własne firmy albo znajdowali pracę w innej branży - opowiada Hermańczuk. - Nie dla wszystkich oczywiście to było możliwe. Tym, którzy pracowali jako mechanicy czy elektrycy, łatwiej było zacząć na nowo. Ale ci, którzy zaraz po podstawówce zaczęli się naukę w szkołach działających przy kopalni i znali się tylko na wydobyciu węgla, byli w trudnej sytuacji. Takich umiejętności nikt już tutaj nie potrzebował.

Bezrobocie w Wałbrzychu sięgało wtedy nawet 32 proc. Podobnie było w sąsiednich gminach - Głuszycy czy Boguszowie-Gorcach, których mieszkańcy także żyli z pracy w kopalni albo w przedsiębiorstwach pracujących na potrzeby przemysłu węglowego, takich jak Dolnośląskie Przedsiębiorstwo Robót Górniczych, Przedsiębiorstwo Transportowe czy Przedsiębiorstwo Gospodarki Materiałowej. Wszystkie one i wiele innych zostało zlikwidowanych po zamknięciu kopalń.

- Ze skutkami likwidacji kopalń borykamy się do dzisiaj - przyznaje Grażyna Urbańska, dyrektor wałbrzyskiego Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. - Na 5 tys. rodzin, które korzystają z naszej pomocy, połowa jest do tego zmuszona z powodu bezrobocia. Mamy niewiele ofert pracy dla pracowników niewykwalifikowanych, a ci stanowią dużą część naszych bezrobotnych. Z doświadczenia wiem też niestety, że jeśli ktoś nie znajduje pracy we względnie krótkim czasie od utraty pracy, to zwykle już jej w ogóle nie znajduje. Mamy duży problem z osobami, które nigdy nie zostały nauczone pracy. Dorastały w domach, w których rodzice nie pracowali. Same najczęściej nie skończyły szkoły. Zatrudnienia albo nie podejmują, albo szybko z niego rezygnują, bo nie są nawykłe do tego, żeby pracować, być obowiązkowym, wypełniać czyjeś polecenia, itd. Twierdzą też, że proponowana praca nie opłaca im się, bo jest zbyt słabo płatna. Wolą więc nie pracować w ogóle.

Gorączka złomu

Po tym jak wielu osobom pracującym w górnictwie skończył się dwuletni okres osłonowy, podczas którego dostawali zasiłki socjalne (75 proc. dotychczasowych wypłat), wielu z nich zdecydowało się nadal wydobywać węgiel, ale już na własną rękę. Trwa to do dzisiaj. 

Warszawski etnolog Tomasz Rakowski kilka lat temu prowadził badania w biedaszybach Wałbrzycha i Boguszowa-Gorc. "Początkowo w samym mieście i jego okolicach pojawiły się półodkrywkowe minikopalnie obsługiwane przez kilku czy kilkunastu ludzi ( ). W większości zajmują się tym byli górnicy ( ) początkowo wynajmowali oni ciężki sprzęt do prac ziemnych, który odkrywał powierzchniowo przebiegające pokłady węgla i dobywano go wprost z odsłoniętej żyły. Jednak po serii konfiskat ciężkiego sprzętu (głównie w roku 2002) w miejscach tych wszystkie prace wykonuje się ręcznie; buduje się miniszyby od kilkumetrowych do mających nieraz nawet siedemdziesiąt metrów długości, są one zbudowane w bardzo przemyślny i skomplikowany sposób" - opisywał badacz w swojej książce "Łowcy, zbieracze, praktycy niemocy", podkreślając, że biedaszyby występują niemal na terenie całego Wałbrzycha i w wielu miejscowościach przylegających do niego.

Rakowski opisywał też, że wielu bezrobotnych wałbrzyszan żyje dzięki zbieractwu - przede wszystkim złomu, który w dużych ilościach pozostał w opuszczonych budynkach poprzemysłowych. - Wydaje się, że miasto ogarnęła "gorączka złomu" - niemal wszyscy znają ceny i rodzaje złomu, znają wady i zalety poszczególnych skupów i odpadów. Wiele osób wykopuje stare rury , stare kable miedziowe, próbuje wynieść mutry, kątowniki i wszelkie szyny metalowe z zamkniętych kopalń - pisał etnolog.

Kamyk w wodzie

Ratunkiem dla Wałbrzycha w jego trudnej sytuacji społecznej i gospodarczej miała być specjalna strefa ekonomiczna. Od początku lat 90. strefy powstawały w ramach łagodzenia negatywnych skutków transformacji, a więc na tych terenach, które były zagrożone ubóstwem po upadku przedsiębiorstw i wzroście bezrobocia. Wałbrzyską Specjalną Strefę Ekonomiczną "Invest-Park" utworzono w 1997 r. W założeniu mieli tu znaleźć pracę ci, którzy stracili ją w kopalniach. 

- Trudno mi sobie dziś wyobrazić, co by się u nas działo, gdyby nie strefa ekonomiczna - podkreśla prezydent Szełemej. - Trzeba jednak jasno postawić sprawę, strefa nie była antidotum na problem bezrobocia wśród górników. Ci nie mieli wystarczających kwalifikacji, by pracować w nowoczesnych firmach, które otwierały i otwierają tutaj swoje zakłady. Mieli też ogromne problemy z przekwalifikowaniem się, podobnie jak inni górnicy na całym świecie, którzy tracą pracę. 

Strefa ekonomiczna sprawiła jednak, że pracę w Wałbrzychu znajdują dla siebie młodzi. Wprawdzie miasto, podobnie jak inne na Dolnym Śląsku, każdego roku traci wielu maturzystów, którzy na studia wyjeżdżają do Wrocławia i innych miast i już tu nie wracają, ale jednocześnie inni w Wałbrzychu i gminach ościennych osiedlają się, znajdując zatrudnienie w firmach strefy. 

Przedsiębiorstwa "Invest-Park" na całym Dolnym Śląsku zatrudniają prawie 30 tys. osób. 

- A trzeba pamiętać, że faktycznie zatrudnienie związane z działalnością strefy jest znacznie większe - podkreśla Barbara Kaśnikowska, prezes "Invest-Parku". - Należy brać pod uwagę również firmy współpracujące z przedsiębiorstwami strefy i utrzymujące się z jej obsługi, czyli dostawców różnych materiałów i elementów, przedsiębiorstwa transportowe, sprzątające, szkoleniowe, itd. Każda firma w strefie oddziałuje na otoczenie podobnie jak kamyk wrzucony do wody, wokół niego na tafli roztaczają się kręgi. To właśnie cała sieć innych mniejszych firm, korzystających na współpracy.

W podstrefach WSSE działają m.in. Toyota Motor Corporation, Cersanit, Faurecia, Electrolux, Bridgestone, PCC Rokita, Colgate - Palmolive i Kraft. Tylko od stycznia tego roku strefa wydała zezwolenia na działalność gospodarczą kolejnych 10 firm, a do końca roku planuje ich wydać 24.

Podobny wpływ na tereny, na jakich działają, mają inne dolnośląskie strefy ekonomiczne. To Kamiennogórska Specjalna Strefa Ekonomiczna Małej Przedsiębiorczości, w której działa ponad sto firm zatrudniających ponad 5,5 tys. osób, Tarnobrzeska, która ma swoją podstrefę w podwrocławskich Kobierzycach, gdzie działa m.in. LG i Legnicka dająca pracę ponad 10,2 tys. ludzi. Tylko w tej ostatniej w ubiegłym roku pojawiło się 10 nowych firm, a od stycznia tego roku dwie kolejne.

- Nic lepszego niż strefa ekonomiczna nie mogło nas spotkać - podkreśla Aleksander Kostuń, wójt Legnickiego Pola. - Jesteśmy typowo rolniczą gminą. Naszym atutem jest wprawdzie dobra lokalizacja, ale tylko tym w życiu nie ściągnęlibyśmy tylu przedsiębiorców, ile udało się zachęcić do zainwestowania u nas dzięki strefie. Oczywiście musieliśmy najpierw trochę zainwestować w przygotowanie terenów pod inwestycje, ale to się nam opłaciło. Wpływy z podatków od nieruchomości płaconych przez przedsiębiorstwa i z podatków płaconych przez osoby pracujące w firmach strefy to prawie 25 proc. naszego budżetu.

Oczywiście strefy ekonomiczne nie są rozwiązaniem wszystkich problemów. Działają też z różną skutecznością i nie zawsze są w stanie zachęcić do inwestora do tego, by stworzył swój zakład akurat w tej podstrefie, która pilnie potrzebuje nowych miejsc pracy. Strefy nie zmieniają też w większym stopniu ogólnych tendencji, takich jak wyjeżdżanie młodych z mniejszych do większych ośrodków, nie zawsze też zatrudnienie znajdują tam mieszkańcy okolicznych miejscowości. Zdarza się, że ich kwalifikacje nie odpowiadają tym, jakich oczekiwałby nowy inwestor. Pracownicy dojeżdżają więc do nowej firmy z odleglejszych miejsc.
 
Lucyna Róg

** Więcej o terenie dawnego województwa wałbrzyskiego w czwartek 24 kwietnia w dodatku Gazety Wborczej poświęconym tej części naszego regionu.

 

Materiał jest częścią cyklu: "Tożsamość Dolnoślązaka - Unia Wielu Kultur" Gazety Wyborczej Wrocław, ukazującego się w Magazynie z Dolnego Śląska.

Materiał publikowany jest w ramach porozumienia zawartego pomiędzy Dolnośląską Kulturą i Sztuką i Gazetą Wyborczą we Wrocławiu.

----
Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
Zdjęcia: Agencja Gazeta

 
https://www.traditionrolex.com/30