Sojusznik, czyli okupant. Armia Radziecka na Dolnym Śląsku

2014-04-16  11:01

Przez 48 lat po zakończeniu wojny w Polsce stacjonowały radzieckie wojska. Najwięcej garnizonów było na Dolnym Śląsku. W Legnicy powstało nawet miasto w mieście.

 www.besttime.me

Przed laty w zachodniej części Polski funkcjonowało popularne powiedzenie "Armia Radziecka z nami od dziecka" . Nie było w nim przesady. Choć w 1945 r. zakończyła się druga wojna światowa, radzieckie wojska nie opuściły terytorium naszego kraju jeszcze przez prawie 50 lat. W sposób szczególny odczuliśmy to w naszym regionie.

Nadpalony Dostojewski i ławy jako żłoby

Według różnych źródeł po zakończeniu wojny w Polsce przebywało od 300 tys. do nawet pół miliona radzieckich żołnierzy. Pod koniec 1945 roku Rosjanie zaczęli wycofywać część wojsk z obszarów centralnych i wschodnich, koncentrując jednostki w Polsce Zachodniej, głównie na Pomorzu i Dolnym Śląsku. Stopniowo zmniejszali też ich liczbę.

Pięć lat później Północna Grupa Wojsk liczyła 65 tysięcy ludzi. Tworzyły ją dwie dywizje pancerne i dwie lotnicze, kilka brygad artylerii, jednostki łączności, pontonowo-mostowe i zaopatrzenia. I tak bez większych zmian było już do 1991 r., gdy zaczęto wycofywać wojska z Polski.

W naszym regionie znajdowało się najwięcej radzieckich garnizonów: około dwie trzecie wszystkich wojsk stacjonujących w Polsce, czyli szacunkowo 40-45 tys. żołnierzy oraz 15-20 tys. pracowników cywilnych i rodzin oficerów. Te mniejsze garnizony ulokowano w Jaworze, Oławie, Strzegomiu i Świdnicy, a także na obrzeżach Wrocławia - na Kozanowie, Maślicach, Ołtaszynie i Sołtysowicach. Jednostki lotnicze rezydowały m.in. w Krzywej koło Bolesławca. Najważniejsza była Legnica, którą Rosjanie od razu obrali na swój sztab.

Początki radzieckiego "sąsiedztwa" w dolnośląskich miastach i miasteczkach były trudne. Żołnierze zachowywali się tak jak każda armia okupacyjna i byli poza prawem. Zresztą taki też był status Armii Czerwonej w pierwszych latach po wojnie. Jej obecność w naszym kraju sankcjonował jedynie rozkaz Stalina. Była więc okupantem, choć oficjalne komunikaty przekonywały o braterskiej pomocy. Owa braterska pomoc w rzeczywistości obejmowała rabunki, dewastację, gwałty i morderstwa.

W tym czasie ucierpiało wiele dolnośląskich zabytków - choć dziś trudno określić skalę zniszczeń z powodu działań radzieckich żołnierzy. Pewne jest natomiast, że bardzo często przypisuje się im także dewastację pałaców, zamków czy kamienic, które były ogałacane z wyposażenia, zdobień i elementów konstrukcyjnych wiele lat po tym, jak opuścili je żołnierze albo nawet w sytuacjach, gdy Armia Radziecka nigdy ich nie zajmowała. Łatwiej było nam bowiem zrzucić winę na Sowietów, niż przyznać, że to nasi przodkowie przyczynili się do dzieła zniszczenia.

Faktem jest jednak, że w pierwszych powojennych latach to radzieccy żołnierze plądrowali dolnośląskie ziemie. Marie Elisabeth von Mutius, do której rodziny przed wojną należał pałac w Jeleniowie (dziś gmina Lewin Kłodzki), w swoich wspomnieniach pisała o Rosjanach przejmujących budynek w 1945 r. "Tym razem chcą jak najszybciej urządzić tu koszary.() Okazuje się, że meble przeszkadzają przy montowaniu łóżek polowych. Zostają więc po prostu wyrzucone przez okno. Rozpryskują się z hukiem stoły, szafy, obrazy. Książki i dokumenty fruwają po parku. Historyczne łoże Piotra Birona, księcia Kurlandii, leży przed domem już jako drewno na opał. Rzeczy usuwane są w prosty sposób: układa się je w stos i podpala. Pośród niewysłowienie brudnych książek, które w tajemnicy udaje mi się uratować, znajduję - porozrywane i na wpół zwęglone - dzieła Dostojewskiego i Tołstoja. Gorzka ironia losu". Von Mutius opisuje też obrazy pływające w strumieniu i odpiłowane ławki z kaplicy wykorzystywane jako żłoby dla koni. Nie jest to jedyna taka relacja z 1945 r.

Prof. Romuald Łuczyński w swojej książce "Losy rezydencji dolnośląskich w latach 1945-1991" przypomina, że tuż po wojnie Armia Czerwona przyznała się do posiadania na Ziemiach Zachodnich i Północnych 2456 gospodarstw, czyli najczęściej dworów z zabudowaniami gospodarczymi i ziemiami uprawnymi. Większość z nich zobowiązała się oddać do 20 października 1945 r., a "tylko" ponad 560 zatrzymać "w celu dalszego użytkowania". W rzeczywistości ta liczba była jednak dużo większa. Tylko na Dolnym Śląsku radzieccy żołnierze rezydowali w ponad 2 tys. gospodarstw, których odzyskiwanie z ich rąk trwało całymi latami.

Wydzieranie miasta

W listopadzie 1956 r. Władysław Gomułka podpisał w Moskwie umowę "O statusie prawnym wojsk radzieckich czasowo stacjonujących na terytorium Polski". Według dokumentu to od sytuacji międzynarodowej i wspólnych ustaleń miało zależeć przebywanie radzieckich żołnierzy w Polsce, a także liczebność jednostek i ich skład. Tak naprawdę jednak Polska miała tu niewiele do powiedzenia - to ZSRR decydował, ilu wojskowych utrzymuje w naszym kraju i po co.

Najbardziej obecność radzieckich żołnierzy odczuwała Legnica. - Tak naprawdę miasto jest w pełni nasze dopiero od 21 lat - mówi Andrzej Niedzielenko, dyrektor Muzeum Miedzi w Legnicy. - Armia Czerwona była tutaj przed polskimi osadnikami. W 1945 r. zajmowała ponad połowę miasta. Polacy musieli więc wywalczyć dla siebie, by nie powiedzieć wydzierać budynek po budynku.

Rosjanie wybrali akurat Legnicę na swój główny sztab, bo miasto idealnie się do tego nadawało. Miało duże i nowoczesne koszary, szpitale i magazyny oraz wojskowe lotnisko. Było też położone na szlakach komunikacyjnych - stanowiło ważny węzeł drogowy i kolejowy, a w czasie wojny nie ucierpiało w dużym stopniu, więc armia mogła tam umieścić sporą liczbę swoich żołnierzy z rodzinami w kompletnie wyposażonych domach.

Rosjanie wysiedlali więc całe kwartały dzielnic z Niemców i dopiero co zadomawiających się Polaków. Z czasem te wydzielone kwartały zaczęli odgradzać nawet betonowym murem, tworząc strzeżoną dzielnicę zwaną Kwadratem. W ten sposób powstał osobny organizm, miasto w mieście.

- Wszystkie ważne obiekty miejskie, jak szpitale, wodociągi, gazownia czy nawet teatr i park znalazły się w radzieckiej części miasta. Polscy mieszkańcy zostali wyrzuceni za Kaczawę, do tej ówcześnie gorszej części miasta, gdzie przed wojną mieszkali ubożsi legniczanie - opowiada Niedzielenko.

Witold Łaszewski i Tadeusz Rollauer, autorzy monografii o historii Legnicy ("Legnica. Dzieje miasta"), tłumaczą, że z czasem obecność radzieckich mundurów na ulicach czy zaklejanie okien starymi numerami "Prawdy" przestała dziwić legniczan. "Jeszcze w połowie lat 70. po ulicach regularnie krążyły radzieckie patrole wojskowe, a to co dla miejscowych stanowiło normalność, dla przyjezdnych z innych stron kraju było czymś niepojętym. Owe przelatujące nisko nad miastem hałaśliwe eskadry helikopterów, dokuczliwe rozgrzewanie silników odrzutowców, blokowanie ruchu drogowego na wylotowych szosach, gdy na częste ćwiczenia za miastem wyruszały z koszar kolumny wojskowych samochodów, specjalne pociągi osobowe, bocznice kolejowe itd., itp.".

Stosunki między mieszkańcami polskiej i radzieckiej części miasta układały się różnie. Kwitł oczywiście handel i przemyt, ale zawiązywały się także normalne relacje, choćby między dziećmi bawiącymi się razem na podwórkach.

- Teoretycznie Rosjanie mieszkali w zwartych kompleksach, ale bywało, że na jednej ulicy był polski dom, kolejny zamieszkiwali Rosjanie, potem znowu Polacy itd. Zdarzało się nawet, że w jednej kamienicy Polaków i Rosjan dzieliły tylko piętra - mówi Niedzielenko. - Wzajemnych kontaktów nie dało się więc uniknąć.

Najsłynniejszą historią z tamtych czasów jest oczywiście ta o Rosjance Lidii Nowikowej zakochanej w polskim oficerze, sfilmowana w "Małej Moskwie" Waldemara Krzystka. Dziś jej grób jest symbolem ludzkiego wymiaru polsko-rosyjskiego, przymusowego sąsiedztwa w Legnicy. Mieszkańcy stale kładą tam świeże kwiaty, zapalają znicze i uprzątają mogiłę. A gdy pięć lat temu zapadła decyzja o ekshumacji szczątków radzieckich żołnierzy i ich rodzin, by złożyć je we wspólnej mogile, legniczanie pisali listy do magistratu i przychodzili do dyrekcji cmentarza, apelując, by grób Nowikowej pozostawić na miejscu. Pewien mężczyzna chciał nawet opłacić kwaterę na 20 lat, byle tylko zachować miejsce pochówku Rosjanki.

Dr Zuzanna Grębecka razem ze studentami z Instytutu Kultury Polskiej UW prowadziła w Legnicy badania antropologiczne o stosunku Polaków do Rosjan. Wynika z nich m.in., że lepszy stosunek do Rosjan mają ludzie urodzeni i wychowani w Legnicy niż przyjezdni. Wielu mieszkańców miasta przyznało, że z Rosjanami dało się pohandlować i podczas ich stacjonowania przynajmniej coś się działo w mieście, np. przyjeżdżali artyści z Moskwy, których występy bywały otwarte także dla mieszkańców.

- Sporo naszych rozmówców mówi o żołnierzach radzieckich: "To nie ich wina, że tu przyjechali", "Mnie to ich nawet było żal" - opowiadała "Wyborczej" dr Grębecka.

Oczywiście w mieście pamięta się także o krzywdach, jakie wyrządzali tu radzieccy żołnierze, ale dominują wspomnienia z różnych, bardziej prywatnych kontaktów.

Miasto złączone

W ubiegłym roku, gdy Legnica obchodziła 20-lecie od opuszczenia miasta przez radzieckie wojska, Muzeum Miedzi otworzyło wystawę "Odzyskane miasto". Pokazało na niej m.in. plany i mapy Legnicy, a także jej dawne i współczesne fotografie. W ten sposób ukazano odzyskiwanie przestrzeni miejskiej. Muzeum przypomniało, że miasto musiało zagospodarować prawie 370 budynków mieszkalnych i prawie 420 obiektów niemieszkalnych, m.in. lotnisko. Legnica wreszcie stała się całością.

Lucyna Róg

 

Materiał jest częścią cyklu: "Tożsamość Dolnoślązaka - Unia Wielu Kultur" Gazety Wyborczej Wrocław, ukazującego się w Magazynie z Dolnego Śląska.

Materiał publikowany jest w ramach porozumienia zawartego pomiędzy Dolnośląską Kulturą i Sztuką i Gazetą Wyborczą we Wrocławiu.

----
Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
Zdjęcia: Agencja Gazeta