Dolny Śląsk nie dla wszystkich był ziemią obiecaną

2014-03-15  14:00

Po II wojnie światowej Dolny Śląsk stał się domem nie tylko dla Polaków zajmujących niemieckie domy. Z własnej woli lub nie zamieszkali tu także Grecy i Macedończycy, Łemkowie i Bojkowie oraz Ukraińcy. Po latach spędzonych na emigracji do wolnego kraju postanowili wrócić także Polacy.

30 maja 1947 r. na Dolny Śląsk przyjechał pierwszy transport przesiedleńców, których władze nazywały "osadnikami z akcji W". Nie był jedyny i nie tylko tu trafiali wywożeni. Przez kilka miesięcy na Polesiu, Roztoczu, Pogórzu Przemyskim, w Bieszczadach, Beskidzie Niskim i Sądeckim, a także na tzw. Rusi Szlachtowskiej powtarzał się ten sam scenariusz: żołnierze otaczali miejscowość przeznaczoną do wysiedlenia, spędzali jej mieszkańców w centralne miejsce i dawali kilka godzin na spakowanie rzeczy i opuszczenie domów. W popłochu ludzie zabierali, co mieli pod ręką, niekoniecznie najpotrzebniejsze rzeczy. Nie wiedzieli, co ich czeka.

Najpierw wyprowadzano ich konwojami strzeżonymi przez wojsko, a dalej wieziono już wagonami towarowymi. Podróż trwała kilka dni. Trafiali do Oświęcimia, gdzie przeprowadzano selekcję i przesłuchania wysiedlanych - od tego zależało, kto jechał do obozu w Jaworznie, a kto na Ziemie Odzyskane. - Tak dojechaliśmy do Lubina. Po przyjeździe nie skierowano nas do konkretnej zagrody, tylko wysadzono pod kasztanem. I każdy musiał sobie radzić - wspomina Szymon Zyndran z Regietowa w Małopolsce.
Omega Replica Watches

Podejrzanie eskortowani

Akcja "Wisła" to konsekwencja idei jednorodnego narodowościowo i etnicznie państwa, jaką przyjęły sobie władze komunistyczne po II wojnie światowej. Gdy ustalono przebieg wschodniej granicy naszego kraju, na jego terytorium znalazło się około miliona Ukraińców, Białorusinów, Litwinów, Łemków i Bojków. Władze radzieckie zaczęły przesiedlać ich do Ukraińskiej Republiki Radzieckiej. Akcję wstrzymano, gdy w granicach Polski pozostało jeszcze około 200 tys. Ukraińców, Łemków i Bojków. Pod pozorem walki z UPA polskie władze zadecydowały o wywiezieniu tych ludzi na zachodnie i północne nowe tereny kraju. Wszystko po to, by jak najbardziej ich rozproszyć i zmusić do asymilacji z Polakami.

Na Dolny Śląsk trafiła wtedy ludność łemkowska, bojkowska i ukraińska m.in. z okolic Nowego Sącza, Gorlic, Krosna, Sanoka, Włodawy, Hrubieszowa i Tomaszowa Lubelskiego. Były to ostatnie grupy osadnicze, dlatego zwłaszcza na terenach wiejskich zajmowały poniemieckie domy i pomieszczenia znajdujące się w najgorszym stanie - te, których inni nie chcieli, lub zamieszkiwali grupowo, po kilka rodzin w jednym budynku. Przesiedlani byli więc przerażeni tym, co ich spotkało, i sfrustrowani tym, co zastali na miejscu. Nie czekało ich też miłe przyjęcie, bo Polacy postrzegali ich jako "Ukraińców banderowców". Nie bez znaczenia był fakt, że przywożono ich tutaj pod nadzorem milicji i Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Mieli też zakaz swobodnego przemieszczania się, bo władze nie chciały, by wracali na swoje ziemie.
 
www.hollywatches.com
Niełatwa integracja

Integracja mieszkańców nie była więc łatwa. - Nie sprzyjały też temu nieuregulowane stosunki własnościowe - tłumaczy Elżbieta Berendt, kierownik Muzeum Etnograficznego we Wrocławiu. - Osadnikom przekazywano tutejsze gospodarstwa jako ekwiwalent za mienie pozostawione na wschodzie "tymczasowo", a to rodziło obawy: co będzie dalej? Dlatego też Łemkowie w zdecydowanej większości odmawiali aktów nadania i zwrotu kart przesiedleńców. Uważali, że może to być później przeszkodą w staraniach o powrót na dawne ziemie.

Przesiedleni w ramach akcji "Wisła" na różne sposoby próbowali powrócić w rodzinne strony. Jedni uciekali i próbowali odzyskać swoje domy na wschodzie Polski. Inni pisali pisma do władz z prośbą o umożliwienie im powrotu, motywując je niesłusznością posądzenia ich o kontakty z UPA i oddaną służbą dla kraju. "Obywatelu Prezydencie, jestem partyjnym aktywistą od roku 1945. Pracowałem dla dobra Rzeczypospolitej Polskiej, co może poświadczyć Powiatowy Komitet Polskiej Partii Robotniczej w Krynicy oraz Komitet Miejski. Tam pozostawiłem całe swe mienie i dobytek, jaki posiadałem, i tu przybyłem na tułaczkę wraz z rodziną składającą się z czworga dzieci nieletnich i żony. Przed zbliżającą się zimą, z obawy z braku środków utrzymania, zwracam się do Obywatela Prezydenta Rzeczypospolitej, Ojca naszego Kraju, o udzielenie mi zezwolenia na powrót do mego poprzedniego miejsca zamieszkania, gdzie mogę nadal pracować dla dobra Rzeczypospolitej Polskiej dla dobra Partii" - pisał do Belwederu jeden z przesiedlonych, który trafił do Miękowic na Dolnym Śląsku.

Bez powrotu

Od lipca 1949 r. Ukraińcy, Łemkowie i Bojkowie nie mieli już jednak do czego wracać. Dekretem ogłoszono, że wszystkie dawne posiadłości przesiedleńców z akcji "Wisła" przeszły na własność państwa.

Z czasem przesiedleńcy na Dolnym Śląsku zaczęli się jednak integrować. Dzieci poznawały się w szkole i bawiły razem, a dorośli coraz bardziej rozumieli, że przyjdzie im już tutaj zostać. Nawiązywano więc kontakty z osobami spoza własnej grupy kulturowej, zawierano też małżeństwa mieszane. Młodzi starali się już jak najmniej wyróżniać, dlatego wiele ich tradycji i zwyczajów z biegiem lat odchodziło w niepamięć.

Dziś przypominają o nich stowarzyszenia potomków przesiedleńców. To m.in. Łemkowski Zespół Pieśni i Tańca "Kyczera", który np. prowadzi jedyne w Polsce Centrum Kultury Łemkowskiej.

Bezpaństwowcy, choć z Grecji

Dolny Śląsk stał się także nowym miejscem do życia dla związanych z ruchem komunistycznym Greków i Macedończyków, którzy po przegranej wojnie domowej monarchistycznego rządu z grecką lewicą musieli szukać azylu politycznego.

Od lipca 1948 r. do sierpnia 1950 r. do Polski w tajemnicy przetransportowano według różnych źródeł od 12,5 do 14,5 tys. Greków i Macedończyków. Najpierw przywieziono tu dzieci, które po wojennej traumie były nieufne, zamknięte w sobie i przerażone, gdy słyszały hałasy przypominające warkot samolotów czy samochodów. Później trafili tu także dorośli - w większości zmęczeni, wychudzeni i schorowani. Około 9 tys. osób zamieszkało w Zgorzelcu, gdzie powstał "Ośrodek Funduszu Wczasów Pracowniczych - Akcja Specjalna". Ponieważ brakowało pracy dla tak dużej grupy ludzi, Grecy i Macedończycy zaczęli stopniowo szukać dla siebie miejsca także w innych częściach regionu i poza nim.

Nieprzyjemny klimat

Przywyknięcie do polskich warunków było dla Greków i Macedończyków trudne. Źle wpływał na nich dużo zimniejszy klimat. Musieli też skonfrontować socjalistyczne ideały nabyte w partyzantce z rzeczywistością komunistycznej Polski.

- Moi rodzice poznali się w drodze do Polski i tu pobrali - opowiada Nikos Rusketos, piosenkarz znany z zespołu Orfeusz. - Urodziłem się już w Zgorzelcu, ale przez wiele lat byłem bezpaństwowcem. Wszyscy, którzy tu przyjechali, zostali pozbawieni obywatelstwa greckiego, a nie mieli też obywatelstwa polskiego. To było takie dziwne zawieszenie. Mimo wszystko czuliśmy się tutaj dość dobrze. Zdarzały się jakieś zaczepki w szkole czy sprzeczki na dyskotekach, ale jak to zwykle między dziećmi czy młodymi. Nie dawano nam odczuć wrogości dlatego, że byliśmy obcy.

Pod koniec lat 50. około pięciu tys. Macedończyków przeniosło się do Jugosławii, nie mając nadziei na powrót do Grecji. Natomiast po 1975 r., gdy upadła dyktatura "czarnych pułkowników", do swojej ojczyzny wyjechało około 5,5 tys. osób, w tym także rodzina Rusketosa.

Druga fala powrotów nastąpiła w 1987 r., gdy Polska i Grecja podpisały umowę o objęciu greckim systemem ubezpieczeń społecznych uchodźców politycznych, którzy wypracowali w naszym kraju emerytury. Nie wszyscy jednak decydowali się na opuszczenie naszego kraju.

Dwie ojczyzny

- Wróciłem do Polski, bo miałem już tutaj narzeczoną, Polkę, i tu już zostaliśmy. Mam dwie ojczyzny: Grecję i Polskę - podkreśla Nikos Rusketos. - Dziś w Zgorzelcu mieszka około 50 rodzin greckich. To w większości polsko-greckie małżeństwa. Myślę, że szybko tu się integrowaliśmy. Zresztą sam fakt, że jestem wybierany na miejskiego radnego w Zgorzelcu, pokazuje, że jestem tu swój.

W Zgorzelcu działa Stowarzyszenie Greków w Polsce "Delta". Bulwar nad Nysą nazywa się tu Bulwarem Greckim, jedna z ulic nosi imię polsko-greckiego bohatera Jerzego Iwanowa-Szajnowicza, a na ratuszu wisi tablica, na której przeczytamy: "Grecy przyczynili się do rozwoju społecznego, gospodarczego i kulturalnego miasta Zgorzelec".

Rakija spod Bolesławca

Bożena Długosz, sołtys Ocic w gminie Bolesławiec, wspomina, że jako dziecko dziwiła się, gdy jej babcia nazywała mieszkańców sąsiedniej miejscowość "Martyniakami", choć sama wieś nosiła nazwę Gościszów. - Dopiero później zrozumiałam, że cały Gościszów to tak naprawdę mieszkańcy Starego i Nowego Martyńca w Jugosławii - tłumaczy.

Pod koniec XIX w. z Galicji, Wołynia i Bukowiny w poszukiwaniu lepszych warunków do życia wyjechało około 15 tys. polskich rolników. Ich celem była należąca do Austro-Węgier Bośnia, a konkretnie dorzecze rzeki Vrbas. Wyjazdy te umożliwiały austriackie władze, zwalniając osadników z podatków. Polacy szybko nauczyli się języka serbsko-chorwackiego, urządzili swoje gospodarstwa i poczuli się u siebie, ale gdy wybuchła druga wojna światowa, serbskie i chorwackie nacjonalistyczne organizacje zbrojne zaczęły ich prześladować. Wielu Polaków zginęło, a inni we własnej obronie dołączyli do walk, tworząc Batalion Polski. Warunkiem ich udziału w walkach o niepodległość Jugosławii była jednak obietnica możliwości powrotu do Polski po wojnie. Władze Jugosławii słowa dotrzymały - do ojczyzny powróciło około 18 tys. potomków tych, którzy ponad sto lat wcześniej opuścili kraj.

Sąsiedzi z byłej Jugosławii

- Przywieziono ich koleją do Bolesławca. Tam przedstawiciele władzy zajęli się rozdziałem domów i parceli pozostawionych po ludności niemieckiej. Czasem było tak, że w przydzielonych domach były jeszcze niemieckie rodziny, które oczekiwały na przesiedlenie. Nasi rodzice i dziadkowie opowiadali, że nigdy nie było żadnych problemów z wspólnym pomieszkiwaniem - opowiada Bożena Długosz. - Sąsiedzi z byłej Jugosławii na terenie Polski osiedlali się obok siebie i raczej całymi wsiami. I tak np. Ocice zajęła ludność Gumjery, a Parzyce, Kierżno i Zebrzydową ludzie z Rakovac itd.

Bożena Długosz podkreśla, że jej dziadkowie, choć urodzili się w byłej Jugosławii, zawsze czuli się Polakami. Bez problemu posługiwali się językiem serbsko-chorwackim, lubili tamtejszą kuchnię z jej tradycjami i daniami: pitą, pleskavicą, sarmą czy ulubionym trunkiem - rakiją, a także kultywowali wiele zwyczajów z tego kręgu kulturowego. Dzisiejsze wnuki reemigrantów z Jugosławii także pielęgnują pamięć o tej części historii swoich przodków. Trzy lata temu założyli Stowarzyszenie Reemigrantów Polskich z Bośni, które liczy prawie 90 osób. Tutejsi mieszkańcy występują w zespołach śpiewaczych, spotykają się na bałkańskich festynach, promują tamtejszą kulturę i organizują wyjazdy na dawne tereny swoich dziadków.

Bulle zamiast mszy

Po zakończeniu drugiej wojny światowej do wolnej Polski postanowiło powrócić również wielu reemigrantów z Francji. W większości wyjechali oni nad Sekwanę po 1919 r., gdy polsko-francuska konwencja otworzyła dla nich granice i mogli zatrudnić się m.in. we francuskich kopalniach. Kiedy Polska odzyskała niepodległość, chcieli znów pracować dla ojczyzny.

- Wielu z nich miało wyidealizowany obraz swojego kraju. Dlatego powrót wiązał się dla nich z dużym rozczarowaniem - opowiada kulturoznawca Monika Bisek-Grąz, która poświęciła rozdział swojej książki o powojennym Wałbrzychu reemigrantom z Francji.

W powiecie wałbrzyskim zamieszkało ich około 20 tys. W związku z tym, iż w Wałbrzychu, Boguszowie-Gorcach czy w Jedlinie-Zdroju reemigranci stanowili grupę dominującą, miasta te nazywano nawet "francuskimi".

- "Francuzi", jak nazywali ich inni mieszkańcy miasta, czuli się oszukani. Z kraju, który oferował dość wysoki standard życia, trafili do powojennej Polski podnoszącej się z wojny. Zamienili wygodne parterowe domy na wielopiętrowe budynki. Do tego dochodziły różnice kulturowe - podkreśla Monika Bisek-Grąz. - Reemigranci wyróżniali się powściągliwością od alkoholu i obojętnością religijną. Gdy inni szli w niedzielę do kościoła, "Francuzi" wybierali piesze wycieczki za miasto czy sportowe konkurencje, jak np. gry w bulle. Wyróżnikiem kulturowym był także strój: charakterystyczne szale czy nakrycia głowy wyróżniały ich spośród innych grup przybyłych do Wałbrzycha i powiatu. Kobiety bardzo dbały o fryzury i estetykę wyglądu. "Francuzom", których pejoratywnie nazywano też "bolszewikami" lub "komunistami", zarzucano wyniosłość w stosunku do innych oraz używanie między sobą w miejscach publicznych języka francuskiego. Co ciekawe, praca, która w przypadku innych grup kulturowych była czynnikiem integrującym, w tym przypadku stała się niejednokrotnie przyczyną antagonizmów, bo pozostałe grupy osadnicze uważały, że "Francuzi" wyśrubowują w kopalniach robotę, czyli po prostu zawyżają normę. Z kolei reemigrantów drażniła niesolidność organizacji pracy w kopalni, spekulacje w handlu, szaber i brak koleżeńskości.

"Francuzi" mieli najgorzej

Zdaniem kulturoznawcy to właśnie wśród "Francuzów" najtrudniej przebiegał proces integracji z innymi mieszkańcami Dolnego Śląska. Reemigranci rzadko wchodzili w małżeństwa mieszane, a jeśli już je zawierali, to raczej z pozostałą tu ludnością niemiecką. Z badań terenowych Moniki Bisek-Grąz wynika, że w Jedlinie-Zdroju, Boguszowie-Gorcach czy Wałbrzychu do tej pory starsze i średnie pokolenie bez trudu jest w stanie wskazać reemigrantów z Francji.

- Paradoks polega na tym, że pierwsze pokolenie przyjechało do Polski z powodu tęsknoty za ojczyzną. Ich dzieci, urodzone i wychowane we Francji, w zdecydowanej większości też tęsknią za ojczyną, ale w ich przypadku jest nią Francja. Stąd też kultywują "swoje" tradycje poprzez grę w bulle czy działanie w Chórze Frankofonów, gdzie w większości wykonują repertuar w języku francuskim.

Będzie filmowa podróż po regionie

Zadania opowiedzenia o wszystkich grupach etnicznych i narodowych, które zamieszkały na Dolnym Śląsku, podejmie się wkrótce Muzeum Etnograficzne we Wrocławiu. Zorganizowało już wystawę o tej tematyce, a teraz szykuje cykl 15 filmów edukacyjnych dokumentalnych, przede wszystkim dla szkół.

- Ich bohaterami będzie dziewięć grup mniejszości narodowych i sześć regionalnych, polscy reemigranci z Bośni, Bukowiny rumuńskiej, z Francji i Belgii, osadnicy z dawnych Kresów - opowiada Elzbieta Berendt. Filmy powinny powstać do końca listopada.
 
Lucyna Róg

** Korzystałam z publikacji: Ewy Waszkiewicz "Nowa mała ojczyzna Łemków - Dolny Śląsk", Arkadiusza Słabiga " O tę łaskę powrotu mamy zaszczyt obywatela prezydenta prosić . Wysiłki przesiedleńców z Akcji Wisła na rzecz powrotu w świetle korespondencji z lat 1947-1948", Małgorzaty Kareńskiej "Akcja Wisła we wspomnieniach świadków tragicznych wydarzeń".

 

Materiał jest częścią cyklu: "Tożsamość Dolnoślązaka - Unia Wielu Kultur" Gazety Wyborczej Wrocław, ukazującego się w Magazynie z Dolnego Śląsku. 

Materiał publikowany jest w ramach porozumienia zawartego pomiędzy Dolnośląską Kulturą i Sztuką i Gazetą Wyborczą we Wrocławiu. 

----

Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław

Fot. Bożena Długosz

https://www.traditionrolex.com/30