"Chciałem oddać hołd muzyce" – wywiad z Pawłem Kowalczykiem

2013-12-06  15:00

Czuję, że to jest właśnie ten moment, to jest ta muzyka i dokładnie tak, jak chciałem. Jedyne, czego brakuje mi do szczęścia, to jak najwięcej grać. - O hołdzie składanym muzyce - Paweł Kowalczyk. 

"Chciałem oddać hołd muzyce" – wywiad z Pawłem Kowalczykiem

 

Blisko 10 lat temu młody, niezwykle energiczny i charakterystyczny człowiek pochodzący z Ząbkowic Śląskich zachwycał jury w III edycji programu "Idol" swoim ogromnym talentem i osobowością. Na muzycznej scenie pojawił się w 2009 roku z debiutanckim albumem "Obsesja", a dziś oddaje hołd prawdziwej muzyce. 12 listopada wydał album nagrany metodą analogową, nawiązujący stylistycznie do big bandów z lat 50. i 60. Pierwszy koncert promujący to wydawnictwo odbył się w Trzebnicy, w ramach Zaduszek Jazzowych zorganizowanych zaledwie 10 dni po premierze w Trzebnickim Centrum Kultury i Sportu.

 

Twój album Kovalczyk Big Band Project ukazał się na rynku zaledwie kilka dni temu, a dzisiejszy koncert był pierwszym, promującym to wydawnictwo. Jakie są Twoje wrażenia po występie w Trzebnicy?

 

Bardzo się cieszę, że to właśnie tu ma początek! Wszystkich nas urzekła atmosfera panująca w Trzebnickim Centrum Kultury i Sportu oraz wspaniała publiczność. Wieczór był magiczny. Bardzo chętnie będziemy tu wracać!

 

Wydałeś ambitny album z muzyką, która mimo wszystko wciąż jest niszowa. Jakiś czas temu podobne kroki podjęli Poluzjanci, którzy też długo czekali na prawdziwe zaistnienie na scenie muzycznej. Czy można porównać Twoją twórczość do tego, co zrobili oni?

 

Myślę, że walczyłem o swoje dzielnie. W 2009 roku wydałem swoją pierwszą płytę. Żyłem tą muzyką i ona gra we mnie do dziś nawet pomimo tego, że część z tych kompozycji nie do końca płynęła mi prosto z serca, gdyż wytwórnia, z którą byłem wtedy związany, nie pozwalała mi zrobić tego tak, jakbym chciał, od początku do końca. Najlepsze jest to, że przez te 10 lat, które upłynęły od zakończenia "Idola" ja cały czas pracowałem w sferze mediów – czy przy organizacji różnego rodzaju programów telewizyjnych, czy zajmując się nawet charakteryzacją. Otarłem się o najlepszych ludzi w tym kraju, dzięki czemu wiem jak tworzyć okładki, projekty graficzne, jak mam wyglądać, jak mają być zrobione zdjęcia. Obserwowałem takich artystów, jak Paweł Edelman z którym miałem przyjemność pracować przy kilku reklamach telewizyjnych. Przez tych wiele lat uczyłem się szeregu przydatnych rzeczy, które pozwoliły mi stworzyć płytę Kovalczyk Big Band Project. Po pierwsze, sam napisałem na nią teksty, po drugie, sam stworzyłem muzykę. Spotykałem się z pianistami, z którymi robiłem aranże. Kolejny raz wykorzystałem swoją wiedzę przy tworzeniu okładki, sesji zdjęciowej, opracowaniu strony internetowej. Przede wszystkim założyłem własną wytwórnię fonograficzną, w której mam wspaniałych artystów – m.in. Beata Szałwińska, światowej sławy pianistka i Shata QS (zwyciężczyni VI edycji Must Be The Music – przyp. red.).

 

Czy czujesz, że to jest ta właściwa droga, którą chcesz podążać?

 

Czuję, że to jest właśnie ten moment, to jest ta muzyka i dokładnie tak, jak chciałem. Jedyne, czego brakuje mi do szczęścia, to jak najwięcej grać. Teraz mogę wyłącznie myśleć o tym co powie odbiorca. Jak dotąd mówią dobrze, z czego jestem bardzo zadowolony.

 

Twoja płyta to coś, czego jeszcze na polskim rynku nie było. Jesteś artystą młodym, ale sądząc po nagranym materiale i metodzie, jaką wykorzystałeś, masz "starą" duszę. W czyją stronę jest to ukłon?

 

Najważniejszą dla mnie rzeczą podczas realizacji tej płyty właśnie metodą analogową był hołd muzyce. Kiedyś muzykę traktowało się bardzo poważnie, nie było mowy o jakimkolwiek nieprzygotowaniu czy marudzeniu muzyków. Nie było mowy o komputerowych poprawkach. Przede wszystkim zasada była taka, że cały zespół nagrywał w jednym pomieszczeniu i w tym samym czasie. Fakt, ja miałem możliwość odseparowania muzyków – każdy z nich był w innym pomieszczeniu, ale było to podyktowane jednym prostym powodem: dawniej muzycy grali ze sobą wiele lat, jeszcze zanim wydali pierwsze płyty, zaś obecnie ciężko byłoby ich tak doskonale zsynchronizować. Jak na muzyków tej klasy mieliśmy sporą ilość prób. Nagrywaliśmy trzy wersje każdego utworu, wybieraliśmy najlepszą i na niej pracowaliśmy. Tak powstała ta płyta. Uważam, że obecnie ludzie zatracają wartość w każdej dziedzinie życia. Gdy zepsuje się komuś komputer, to sypie mu się cały świat. Gdzie jest miejsce dla książek, dla płyt winylowych? To są przecież takie skarby, których ludzie powinni dotykać. Nie wyobrażam sobie czytania gazety z iPada.

 

Jak zareagowali instrumentaliści, których zaprosiłeś do tego projektu? Spodobała im się ta idea, czy raczej trudno było ich do tego przekonać?

 

Zaprosiłem do tego projektu wybitnych artystów, takich jak Marek Napiórkowski, Robert Luty czy Robert Kubiszyn, których znałem od wielu lat. Wiedziałem, że znają i lubią mój wokal oraz to, co robię. Wysłuchali demówek i stwierdzili, że jest to ambitny projekt i chcą wziąć w nim udział. Powiedziałem im, że trzeba ustalić siedem prób, podczas których spotkamy się w komplecie. Byli mocno zaskoczeni takim podejściem, i dopiero gdy im wyjaśniłem, że będziemy nagrywać "na setkę" wiedzieli, co ich czeka.

 

Czym sugerowałeś się myśląc nad koncepcją płyty? Gdzie szukałeś inspiracji?

 

Przy tym projekcie inspirowałem się brzmieniem big bandów z lat 50. czy 60. Słuchałem dużo takiej muzyki i wykonawców typu Ella Fitzgerald, Shirley Bassey, Salena Jones, ale jednak było w niej coś, co mnie drażniło. Oczywiście, ma to swoją wartość, ale ja w żadnym wypadku nie chciałem tego kopiować ani powtarzać. Na scenie jestem bardzo energetyczny, tak samo śpiewam, co może charakteryzować wokalistów big bandowych. Nie chciałem jednak stworzyć zwykłych piosenek. Chciałem pokazać pełnię swoich możliwości. W przeciwnym wypadku zaginąłbym w połowie drogi – tak jak to miało miejsce przy płycie "Obsesja". Stwierdziłem, że jak stanie za mną kilkuosobowy zespół z sekcją dętą, to wreszcie będę mógł się otworzyć. Jako nastolatek słuchałem Earth Wind and Fire, Jamesa Browna, Grace Jones, ale cenię także Massive Attack, Portishead – zwłaszcza symfoniczne historie. Z każdej dziedziny starałem się wyciągać pojedyncze elementy i połączyć je na mojej płycie. Nie da się jej zaklasyfikować wyłącznie jako jazz. Tu jest jazz, swing, pop, funk i soul. Szczerze mówiąc, od 2 lat nie słucham żadnych płyt od początku do końca. Jedynie to, co usłyszę albo o czym ktoś mi powie, jest w stanie mnie zainteresować, natomiast im bardziej interesowały mnie poczynania innych, tym dalej odsuwały się ode mnie moje marzenia. Nie mógłbym koncentrować się na prześciganiu się w pisaniu lepszych utworów. Nie byłbym też w stanie włożyć w to swojego serca, a to z pewnością usłyszałby każdy słuchacz. Wolę sprzedać mniej płyt, ale mieć swoją markę i wiernych fanów przez wiele lat, niż tworzyć coś, co jest kompletnie niezgodne ze mną. To jest zwyczajnym oszustwem.

 

Mądre słowa. Czy zatem wiesz już jak będzie wyglądała Twoja dalsza muzyczna droga? Masz kolejne pomysły na płyty?

 

Już wiem jaką mam iść drogą, jak mam działać, śpiewać i pokazywać swój głos. Jeśli chodzi o kolejną płytę, to zdradzę tyle: im większe instrumentarium, tym lepiej (śmiech). Planuję album z orkiestrą symfoniczną. Płyta również będzie nagrana na żywo i na pewno z ogromnym rozmachem. Ponadto, poprzez kanał partnerski AIA (Agory Internet Artists) zrobiliśmy dokument z powstawania płyty Kovalczyk Big Band Project. Na Youtube dostępne jest 15 odcinków na których zarejestrowane są poszczególne etapy pracy nad tym krążkiem. Z pozostałych, niewyemitowanych materiałów mam zamiar zmontować dvd i dodać to do reedycji płyty. Poza tym po nowym roku planujemy wydanie płyty winylowej. Ciekawostką w tym projekcie jest to, że wielu artystów nagrywa płyty cyfrowo a potem przepuszcza to przez taśmę analogową i wydaje to jako płytę analogową. Ja to robię w stu procentach tak, jak było to robione kiedyś. To będzie prawdziwa płyta winylowa.

 

Powiedziałeś kiedyś, że tylko ciężką pracą można osiągnąć sukces, a program "Idol" był lekcją pokory. Czy wciąż tak uważasz?

 

Wiele rzeczy nauczyło mnie pokory. Po programie grałem wiele koncertów przez kilka lat, ale kiedy znalazłem się na jakimś zakręcie – czy to muzycznym, czy życiowym wiedziałem, że mam w ręku inne fachy i dzięki swojej ciężkiej pracy i tak mogę do czegoś dojść. To było kolejne doświadczenie, które poskutkowało napisaniem takich a nie innych tekstów na płytę Kovalczyk Big Band Project. To było także wyznacznikiem doboru muzyków do tego projektu. Muzycy często mają po kilka składów, ale tak naprawdę nikt nie jest w stanie włożyć w trzy bądź cztery projekty swojego całego serca. Artysta, który sam tworzy teksty i muzykę nie może zmieniać co chwilę muzyków. Każdemu trzeba by wszystko wytłumaczyć, poznać się, pokazać swoje zdyscyplinowanie i brak przyzwolenia na amatorszczyznę. To wielu ludzi elektryzuje, ale ja dałem wyraźnie do zrozumienia: nie ma mowy o nieprzygotowaniu. Jeśli ktoś nie chce poświęcić czemuś swojego czasu, to znaczy, że tak naprawdę nie chce być prawdziwym muzykiem, a jedynie grajkiem.

 

Gdzie nauczyłeś się tak śpiewać?

 

Dostałem się do Wrocławskiej Szkoły Jazzu i Muzyki Rozrywkowej do pana Czwojdy, ale zrezygnowałem z tego. Chciałem się czegoś nauczyć, rozwinąć się, ale nauczyciele uznali, że lekcje są mi niepotrzebne. Zalecili jedynie pracowanie nad tym, co mam w głowie z tym, co mam w gardle. Pojawiałem się na warsztatach wokalnych, podszkalałem emisję i dykcję.

 

A co z komponowaniem?

 

Mogę się przyznać, że nie znam nut. Mogę za to wyśpiewać wszystko, co mi w głowie gra. Z perspektywy czasu stwierdzam, że ukończenie szkoły muzycznej wcale nie jest konieczne by robić to, co się kocha.

 

Dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów.

 

Rozmawiała Patrycja Król


---

Za materiał dziękujemy redakcji Panoramy Trzebnickiej.


https://www.traditionrolex.com/30